Wokół praca przedświąteczna wre. Gdzie nie zerknąć, a to kartki, a to ozdoby. U mnie zastój i sromota. O indyku myślimy nie o Bożym Narodzeniu. By jednak w temacie być, prezentuję obrazki z gazetki tutejszej o tematyce choinkowej.
Nabyta świeżo, w całości poświęcona. Piękności obrazków nie komentuję. Różne są gusty i upodobania, ale zawsze coś się znajdzie. Zatem:
Jeśli komuś coś się spodoba i zechce mieć w swych zbiorach, służę schematem.
Pozdrawiam słonecznie w ten niesłoneczny (pierwszy od tygodni) jesienny dzień.
środa, 27 listopada 2013
niedziela, 24 listopada 2013
O Kasinej szkole gimnazjalnej
Kasia, córcia moja, przyniosła swój pierwszy ćwierćroczny raport dotyczący nauki i postępów w owej ze swej nowej, starej już szkoły. Dla mnie to novum. Nie sam raport, takie znam od sześciu lat. Cztery razy w roku je dostajemy. Nowością jest szkoła gimnazjalna tak inna od elementarnej. Inna dla dzieci, dla nas Polaków bardzo normalna i wreszcie swojska...
To i czas na podsumowanie minionych nieco ponad 2 miesięcy nauki.Dziecko książek i zeszytów nie dźwiga. Wreszcie jest to ucznia wybór, nie nauczyciela decyzja. Podpory naukowe zostawia w locker'ze. Szkoły elementarne tego nie mają.W locker'ze zostawia też oczywiście bluzę czy kurtkę, szatni w polskim rozumieniu brak na każdym poziomie szkolnictwa. Podręczniki przynosiła (początki września) do domu tylko, gdy zadana praca z owego. Uczniowie dostali ze szkoły ipady (na użytek własny dzienno-nocny) i to są ich podręczniki. Kasia robi zdjęcia z podręcznika. Panna wychodzi z założenia, że taka "Książka" jest znacznie lżejsza. Łatwo dostępna, podręczna, wygodniejsza. Czasem tylko przynosi jakiś podręcznik na weekend, bardziej dla przyzwoitości. Zdecydowanie częściej zeszyty. Głównie wtedy, kiedy pracę domową rozpoczęła pisać w szkole bądź nie dokończyła jakiego projektu. Taki ipad nie jest normą na naszych wsiach, dziki wyjątek wręcz. Kłopot dla rodziców, korzyść dla kogoś. Nic to. Kasia stara się trzymać fason. Pierwszaków-sześciaków jest blisko sztuk 200. Wreszcie są dzwonki i inny nauczyciel do każdego przedmiotu. Plan zajęć każdego dnia identyczny. Zajęcia trwają 50 minut. Między nimi 5 minut przerwy. Troszkę to i mało. Czemu? W tym czasie uczeń za zadanie ma:
1. wyjść z klasy
2. pobiec do lockera, co by wymienić książki i zeszyty
3. pobiec do klasy następnej.
Gdzie podstęp? Klasy oddalone są od siebie możliwie jak najdalej. Jeśli Kachna zaczęła angielskim na parterze, na początku korytarza, to na naukę o zdrowiu biegnie na koniec korytarza na pierwsze piętro z zahaczeniem o skrytkę, co to ją należy otworzyć, i sprawnie zamknąć (kod 6-cyfrowy, z podziwem dla dziecka przyznaję - natychmiast opanowany). Dziecię moje ustawia się tak, by do tualety ewentualnie musieć iść miedzy nauką własną a jedzonkiem. Dlaczego? Blisko siebie i wolne ręce. Problem polega tylko na tym, że to jedyny też czas, by popsiapsiólić z koleżanką ulubioną, z którą widzą się tylko raz w ciągu bycia w szkole, przez te jedyne 5 minut.
Każde zajęcia z innymi dziećmi. Czasem ktoś się powtórzy. Ze swej macierzystej szkoły widzi się tylko z dziesięcioma osobami. Tylko z jedną na 200 jest na wszystkich zajęciach. Znają się od sześciu lat. To plus. Unikają się. To minus. Kiedyś przyjaciółki, teraz rozmyte powietrze. Życie.
Dziadek mówi, więzienie!
Kasia mówi, super jest! Córcia kocha swoją szkołę. Zaaklimatyzowała się natychmiast. Nie każdy przedmiot lubi, ale żadnego nauczyciela nie wymieniłaby na innego. Nauki bardzo dużo, w porównaniu z podstawówką, czy raczej prac domowych. Wiele dzieci wciąż ma problemy z wdrożeniem się. Kachna z pokorą przyjmuje każdy kolejny projekt do przygotowania i średnio po dwa eseje dziennie. Uczy się w szkole na Homework Study. Jest to czas własny. Oczywiście w tym własnym czasie uczniowie siedzą w klasie pod okiem opiekuna. Ale... mogą iść do biblioteki (Kaśka siedziałaby tam całymi dniami) pojedynczo, nie wolno uczniom spacerować po szkole. Mogą też przygotowywać w grupach projekty na ipad'zie, Pod warunkiem oczywiście, że na HS są dzieci z odpowiedniej grupy, czyli z określonego przedmiotu. Kasia nie ma tego szczęścia, zatem często rezygnuje z lunch'u.
Minusem jest to, że mimo iż Kasia jest w tzw. Honor Class, to ten honor obejmuje tylko 2 przedmioty w pierwszym roku. Pozostałe zajęcia są mieszane. Co to znaczy? Na angielskim i na matematyce są uczniowie wyselekcjonowani (dwie takie klasy), czyli z nagrodami "pryncypała" i z bardzo dobrze zaliczanymi testami stanowymi (pod uwagę brane są testy od 3. klasy). Zatem rozszerzony program nauczania, zwiększone wymagania, mniejsze klasy. Spokój i kultura. Dzieciaki wiedzą po co są w takich klasach. Na pozostałych zajęciach potrafi być dzika Ameryka. Początki były trudne. Jednak nauczyciele przygotowani są na wszelkie ewentualności. Szkoła też. Tu dyrekcja murem stoi za nauczycielem. Jeśli nauczyciel uzna, że uczniowi należy się uwaga, nikt tego nie kwestionuje, Skargę i pretensję rodzic może złożyć w wydziale. Mówię tu o niepoprawnym zachowaniu, wycieczkach personalnych do nauczyciela i niemiłych uwagach względem innych uczniów. To jest tępione. Zasada jest taka: dwa delikatne upomnienia słowne, potem 15 minut po zajęciach w klasie, dwie takie nasiadów kosztują pół godziny prac na rzecz szkoły, powtórka z rozrywki to dodatkowy wpis do akt. Uwagi nie ulegają przedawnieniu. Kończy się na niedopuszczeniu do zajęć. Niby nic, ale pierwszaki nie chcą paskudzić sobie kartoteki. Zasady są proste i czytelne. Tak na marginesie, pamiętam czasy szkolne mojego brata. Było to technikum zdecydowanie męskie. Panowie bardzo cenili sobie każde określone przez dyrekcję zasady. W końcu człowiek musi wiedzieć na czym stoi i ryzyko utraty chyba 25 złotych polskich w ostatecznej ostateczności powodowało, że panowie wiedzieli co robią, co i ile mogą stracić. Tu kar finansowych nie ma, ale wizyta w office potrafi ostudzić niejednego rozrabiakę. Co nie zmienia faktu, że klasy "regularne" sa liczniejsze i nieco głośniejsze.
cdn
Pozdrawiam gorąco i bardzo, bardzo słonecznie