Na wielu blogach pojawiają się zapowiedzi tegorocznych prac hafciarskich. Na kilku są one wręcz rozpisane na miesiące. Darzę znacznym szacunkiem ludzi zorganizowanych, konsekwentnych w swych założeniach, zdecydowanych i brnących przez życie z planem zajęć w kieszeni. Sama tak nie potrafię, a i troszkę nie chcę. Nie nadaję się do planowania. Frywolność to moje drugie imię. Miast planów posiadam hafciarskie marzenia. Obrazy, w których zakochałam się lata temu i wciąż jestem w nich po uszy zadurzona. Myślę sobie nieśmiało: "a może kiedyś się uda?..." Oto moja lista marzeń, niezmienna od lat...
Co do pań z firmy Heritage mam wahania. Podobają się wszystkie, acz zdecydowanie stawiam na te bardziej agresywne. Choć w okresie depresji jesiennej zachwycają te bardziej - niewinne cielęcie... Cała reszta to stały pewnik. W przypadku panny łącznej czas przestać marzyć, a do działań przejść. Kaśka mi z wieku koziego wyrośnie (ona to na obrazku...).
Kwietne to ledwie część z mojego wieloletniego zakochania. Stary dobry Lanarte.
Czy te oczy mogą kłamać? Chyba tylko czarować i mamić, elektryzować i zachwycać.
Póki co, a może w ramach kształtowania charakteru i wytrwałości postanowiłam w tym roku wziąć udział w hafciarskich zabawach. Tematy bliskie sercu, wymagane prace niewielkie. Powinno się udać.
Drobiazgi na choinkę lub coś w okolicy w całorocznej zabawie u
Katarzyny.
Oraz karteczkowy rok, czyli kartki bożonarodzeniowe produkowane już od tego miesiąca u
Uli.
Póki co, rozpoczynam kolejną pracę. Gabarytowo niewielka, kolorystycznie.... przyjemna...
Pozdrawiam cieplutko i słonecznie,
wdzięcznie skłoniwszy się za tyle ciepłych słów dla mojej panny Córki.