... nie, zdecydowanie to pies w dyni, czyli karteczka halloweenowa na już.
Z wiekiem i każdym rokiem jakoś ta zabawa przebrzmiewa. Żyjemy w kraju ogarniętym szaleństwem, ale i dzieci może dorośleją...
Było nie było, Kachna wykonała taką na szybko karteczkę:
Obrazek jeden, słabej on jakości, jak i wszystkie pozostałe - robione nocą. Teraz już nieobecny. Powędrował do szkoły. Dawny nauczyciel córki, uczy obecnie syna. Zgadali się, zmówili i pan, pomny Kasinych wyczynów kartkowych, poprosił o jedna taką. Miło, gdyby z pieskiem. Kasia z przyjemnością, ale i dużego sentymentu zrobiła. I takim oto sposobem mamy halloweenowy akcent.
Pozdrawiam cieplutko, słonecznie, bajecznie.
wtorek, 31 października 2017
środa, 18 października 2017
Plama w koronie
Witam cieplutko, słonecznie, letnio. Nawet baaaardzo letnio i kolorowa.
Chwilkę temu rzekło się A, należy wyartykułować i B. To i wyjękuję. Zaczęłam haftować czkniętą księżniczkę. Póki co, jest ledwie plama w miejsce twarzy, włosięcie i najważniejsze - korona. Marzenie każdej młodocianej princesy. Korona klasyczna, chwilowo bez biżu. Panna niesprawdzony fluid użyła. Taki bardziej plastikowy...
Nie potrafię dobierać kolorów. Niestety. Te w rozpisce też raczej nie są na sto procent trafione. Kolorystyka korony zmieniona. Pierwotnie był neonowy żar. Zastanawiam się nad linii rysunkiem. Zazwyczaj zostawiam to na sam koniec. Tym razem brzoskwiniowa buzia silnie razi. Może po "backstitchu" będzie lepiej?! Póki co, całość średnio mi się podoba. A, zmieniłam blondynę na brunetkę. Czysty przypadek i zbieg okoliczności. Oryginalne zestawienie było niestrawne...
Wracam do pracy, brnę dalej....
Chwilkę temu rzekło się A, należy wyartykułować i B. To i wyjękuję. Zaczęłam haftować czkniętą księżniczkę. Póki co, jest ledwie plama w miejsce twarzy, włosięcie i najważniejsze - korona. Marzenie każdej młodocianej princesy. Korona klasyczna, chwilowo bez biżu. Panna niesprawdzony fluid użyła. Taki bardziej plastikowy...
Wracam do pracy, brnę dalej....
Pozdrawiam cieplutko, słonecznie, wdzięcznie!
czwartek, 12 października 2017
Coś tam robię...
... najczęściej wrażenie, a i to nie zawsze dobre. Jednak nie daję się i czasem igiełką pomacham. Paluchy sztywne, to i obrazek niewielki. Za oknem letnia jesień, czas - dla równowagi - pokazać kawałek zimy...
Jako żywo w życiu czerwonych sanek nie miałam i pewnie mieć nie chciałam. Priorytetem było oparcie. Sobie człowiek usiadł, się oparł i mogli go ciągać... byle kocyk pod pupskiem i na kolanach był.... Mniemam, że nie raz i nie dwa nawet za towarzystwo zakupy miałam. Takie prezenty dnia codziennego. Mojej córce w wózku zawsze towarzyszyły...
Hafcik według sympatycznego wzoru Veronique Enginger.
Jako żywo w życiu czerwonych sanek nie miałam i pewnie mieć nie chciałam. Priorytetem było oparcie. Sobie człowiek usiadł, się oparł i mogli go ciągać... byle kocyk pod pupskiem i na kolanach był.... Mniemam, że nie raz i nie dwa nawet za towarzystwo zakupy miałam. Takie prezenty dnia codziennego. Mojej córce w wózku zawsze towarzyszyły...
Hafcik według sympatycznego wzoru Veronique Enginger.
Pozdrawiam cieplutko, słonecznie , wdzięcznie i lekko nostalgicznie.
czwartek, 5 października 2017
Dziś są takie urodziny
Kolejne. Moje, własne, prywatne. Nie pomnę nawet które to już, tak wiele ich było. Na tę wzniosłą okoliczność zachciało mi się taką oto laurkę sobie osobiście strzelić:
Kiedyś w przyszłości. Miejmy nadzieję niedalekiej. Pięknie oddaje nastrój i charakter. Co prawda nadmierną amatorką różów maści wszelkiej nie jestem i raczej brunetką niż blondynką (chyba że mentalną), jednak w tym jednym wyjątkowym dniu i z tą pozostałą resztką fantazji, koroną przekrzywioną i czkawką niechybną - to niemal prawie jak ja.. Jeśli zaś brać pod uwagę kokardki zawadiackie, nóżek skrzywienie i oczek zmrużenie - to zdecydowanie ja. I oby mi to nigdy nie przeszło. Nawet falbanki i tiule mogą zostać. Korony też nie oddam; moja ona. Do szuflady wrzucę. Na starszą starość będzie się z czego śmiać...
Zaznaczę jeszcze, iż księżniczką/królewną nigdy jako żywo nie chciałam być. Już szybciej strażakiem, a najbardziej to lekarzem - gdyż..... okrutnie niestaranne pismo miałam. Zostałam się nauczycielką (humanistyczną...)... Los to przewrotny jest...
Na okoliczność wzniosłego dnia i styrania dniem pracy, postanowiłam wznowić działalność blogową. Nieważne, że od miesięcy dwóch niczego ręcznego poza żarełkiem nie zrobiłam. Żadnej craftowej myśli w sobie nie miałam. Za to dzielnie chałupę i rodzinę na nowy adres przeprowadziłam. Osobiście większość pak pakowałam, tachałam i rozpakowywałam. Pominę milczeniem, że do tych pór nie wszystko się było odnalazło. Kto by tam sobie głowę zawracał pudeł dziesiątek podpisywaniem. Zdecydowanie nie ja! Przyjdzie czas, to się i znajdzie, podobnie jak i moja chęć powrotu do robótek ręcznych i blogowania...
Za oknem pięknie. Natura nam temperaturki nie poskąpiła i na okoliczność wiadomą niemal do 30 stopni wskoczyła. To kolejny taki letnio - upalny dzień i za chwilkę letnie znów będą noce. Zastanawiam się czy to dobry pomysł. Człowiek chce wytchnienia i oddechu, nie zaś 21-22 st.C nocą, nie licząc wilgoci... Jak dziecki w takich warunkach mają się uczyć. Jak człowiek starszy (znaczy ja) funkcjonować sprawnie i żwawo...?
Na koniec dnia - różyczka(i). Też ją kiedyś wyhaftuję...
Kiedyś w przyszłości. Miejmy nadzieję niedalekiej. Pięknie oddaje nastrój i charakter. Co prawda nadmierną amatorką różów maści wszelkiej nie jestem i raczej brunetką niż blondynką (chyba że mentalną), jednak w tym jednym wyjątkowym dniu i z tą pozostałą resztką fantazji, koroną przekrzywioną i czkawką niechybną - to niemal prawie jak ja.. Jeśli zaś brać pod uwagę kokardki zawadiackie, nóżek skrzywienie i oczek zmrużenie - to zdecydowanie ja. I oby mi to nigdy nie przeszło. Nawet falbanki i tiule mogą zostać. Korony też nie oddam; moja ona. Do szuflady wrzucę. Na starszą starość będzie się z czego śmiać...
Zaznaczę jeszcze, iż księżniczką/królewną nigdy jako żywo nie chciałam być. Już szybciej strażakiem, a najbardziej to lekarzem - gdyż..... okrutnie niestaranne pismo miałam. Zostałam się nauczycielką (humanistyczną...)... Los to przewrotny jest...
Na okoliczność wzniosłego dnia i styrania dniem pracy, postanowiłam wznowić działalność blogową. Nieważne, że od miesięcy dwóch niczego ręcznego poza żarełkiem nie zrobiłam. Żadnej craftowej myśli w sobie nie miałam. Za to dzielnie chałupę i rodzinę na nowy adres przeprowadziłam. Osobiście większość pak pakowałam, tachałam i rozpakowywałam. Pominę milczeniem, że do tych pór nie wszystko się było odnalazło. Kto by tam sobie głowę zawracał pudeł dziesiątek podpisywaniem. Zdecydowanie nie ja! Przyjdzie czas, to się i znajdzie, podobnie jak i moja chęć powrotu do robótek ręcznych i blogowania...
Za oknem pięknie. Natura nam temperaturki nie poskąpiła i na okoliczność wiadomą niemal do 30 stopni wskoczyła. To kolejny taki letnio - upalny dzień i za chwilkę letnie znów będą noce. Zastanawiam się czy to dobry pomysł. Człowiek chce wytchnienia i oddechu, nie zaś 21-22 st.C nocą, nie licząc wilgoci... Jak dziecki w takich warunkach mają się uczyć. Jak człowiek starszy (znaczy ja) funkcjonować sprawnie i żwawo...?
Na koniec dnia - różyczka(i). Też ją kiedyś wyhaftuję...
Pozdrawiam cieplutko i życzę samych radosnych chwil!