wtorek, 27 września 2011

Nabyłam sobie...

...drogą kupna. Na poprawę nastroju ogólnego i szczególnego sobie nabyłam, takie o:
Kity scrapowe:


I gazetki sobie nabyłam tematyczne:

 w środku:


sprytny sposób na wielgachną narzutę. Sama pewnie na to bym nie wpadła... jakoś zakodowało mi się, że wszystko musi być cięte na małe kawałeczki, zszywane i dopiero ze sobą finezyjnie bądź nie łączone. A tu niespodzianki. 4 długaśne płachty bez cięcia...


Nabędę sobie jeszcze. Apetyt mam. Gazetki są, co się mają na półkach marnować.
Do szkoły uciekam. Dziś test z gramatyki. A tu test, to test. O ściągaczkach nie ma mowy. Wszystko w główce. Całą teorią lecimy na sam pierwszy początek. I dobrze. Gramatykę lubię, jakoś tak od zawsze... może się napisać poprawnie uda, mus sobie tylko mowy poukładać, co by się nie pomyliło...
Pozdrawiam gorąco i życzę spokojnego, słonecznego tygodnia.

piątek, 23 września 2011

Mam i ja...

swój prezent w wymiance Moteczkowej z fantazją. Podtytuł ma cepeliowski. Paczucha cała i zdrowa przywędrowała do mnie wczoraj. Opóźnienie miała już na tutejszych wsiach. Czas długi temu pracująca na poczcie przyjaciółka ostrzegała, by pilnych w sensie szybkich przesyłek nie wysyłać pocztą poleconą. Są one bezpieczne, te przesyłki, ale baaardzo w czasie wydłużone. Widać nic się od tamtych dalekich czasów nie zmieniło. Na każdych rogatkach koperta musi swoje przejść, zostać opisaną, odliczoną, zapisaną i podpisaną. Najważniejsze jednak, że jest. Emilka dorobiła się kilku siwych włosów na lewej skroni. Dlatego już nie przedłużam. Prezentacji nadszedł czas! klikamy i oglądamy! Ta-taaam...


Takie ogromniaste wypakowałam z trudem z kopert i ozdobników. I szczegóły:



Te słodziaki tworzą takie cudo:


Jeszcze nie wisi. Mąż po pracy przybije haczyki, przygotuje pałączka. Jesteśmy zachwyceni. Pomyślałam o głównej ścianie w kuchni. Małż żąda miejsca bardziej naczelnego, rzucającego się w oko! Takie miejsce już jest!
Dostałam od Emilki również inną zawieszkę. Zabawną, wesołą i ta na pewno zawiśnie w mojej kuchni:





Dłuuga jest i wprowadza mnie w doskonały nastrój. Szaleńczo lubię takie rustykalne klimaty. Sam miodzio. To jednak nie koniec. Wprawne oko na pierwszym zdjęciu wypatrzyło i przydasie. Nie są to jednak zwykłe przydasie. To perełki. Mazana kanwa. Taka o jakiej od dawna marzyłam, jaką chciałam sama zanabyć. Drugi taki mój kawałek w życiu. Kanwa z metra. Nic nie poradzę, mam do takich słabość! Tym razem najmodniejsze  floresy, w kolorze beż, DMC. Na niej dla foty położyłam bransoletę, acz może to być chwilowo i zakładka do książki. Apetyt na nią ma szalony Kasia. Już przymierzała...

Te koraliki cudnie turlają się w palcach. Relaksacyjne są silnie. A jak zdradziła Emilka, dzieło jest autorstwa Jej córci Natalki! Tym bardziej cenny prezent. Natalko dziękujemy!
Słodkości garść

I gazetka! Z samego serca Katalonii. Prosto na moją wieś!


Świeżutka jak pieczywko przez małża z rana nabywane. Nie będę kryć, zakochana jestem w hiszpańskich gazetkach.
Emilko, Słodka kobietko, dziękuję Ci tysiąckrotnie. Zachwyciłaś mnie swoim prezentem, przygotowaniem, wkładem. Wiem, że wszystko co robiłaś, nie było przypadkowe. Tulę Cię bardzo mocno i jeszcze raz wdzięcznie dziękuję!
Nadmienię tylko, że zdjęcia robione późnym popołudniem, jakieś ciemno-blade nie oddają kolorystyki i pięknoty prac. W domu mieliśmy ucztę zmysłów. Piskom nie było końca. Wszystkie prezenty natychmiast zagospodarowane. Małż nisko się kłania, ja ściskam najserdeczniej na świat!
Buzialki Emilku!

środa, 21 września 2011

Wymianka u Moteczka

ta ostatnia, czyli wymianka z fantazją. Dziś czas na chwalipięctwo i zachwyty (TU). Zachęcam gorąco do oglądania przygotowanych prac. Jakie one są, tego nie wie nikt. Są na pewno pomysłowe i rzecz oczywista piękne. Są ogromną podwójną niespodzianką. Każdy uczestnik zabawy sam wymyślał temat szykowanych prezentów. Spodziewać można się wszystkiego. Zacznę od chwalenia się. Moje prace do znużenia opatrzone się już są. Wylosowany został mi super chłopak. Chłopak wręcz zjawiskowy, przed którym, ja stara baba, czułam okrutną tremę. Kuba ma pomysł na życie i plany, które konsekwentnie realizuje. Poza wszystkim innym chce mieć w Paryżu swój własny punkt, w którym okaże się być szalonym szefem kuchni! I klękajcie narody, gdyż wierzę, że Mu się uda. Póki co to dla Kuby przygotowywałam malusią wprawkę językowo-kulinarną.
Moja fantazja bowiem, to  fantazja z kuchnią z Francją w tle.
To teraz po kolejności działania. Pierwszy był szef kuchni i jego danie dnia, którym okazała się być: marchewka w ziołach:


Ramka, wytwór własny. Pozostawia wiele do życzenia. Paspartusy i wszelkie inne przyzodobniki również dzieło i pomysł własne. Zdjęcie zamazane, szybka i nadmiary słoneczne naonczas. Ło matko, jakąż koszulinę ochronną to cudactwo dostało. Mam nadzieję, że doszło w całości.
Drugi był przepis na tartę. Tym razem bez szybki, a na kanwie niby malarskiej. Wygląda to tak:



Inne prace, to maluszki dla Jakubowej Mamy. Poza tematem są, to i pokazywać nie będę. Do obowiązkowych prac dwóch dołączone zostały przydasie i słodkość. Tej ostatniej nie uwieczniłam. To miodzio o słonawo-słodkim smaku z nutką masła orzechowego, Dla mnie cud-Malyna. Dość charakterystyczny smak na okolicznych wsiach. A co z przydasi? Głównie "zabawki" scrapowe i garść przepisów kuchni tubylczej:




Małe nic. Powinno być więcej. Może jednak coś się na oko zarzuci i pozwoli wykorzystać. Myślę sobie, że dotychczas Kuba nie miał np. takiej okładki na książkę szkolną, jaką teraz już ma (jako ciekawostka to naturalistyczna z obyczajów dzikich). Najważniejsze, że Kuba paczuchę swoją otrzymał na czas. Ciekawa jestem Jego komentarzy.
Na swój upominek jeszcze czekam. I wcale się nie niepokoję. Podeglądnęłam, kto go szykował i cieszę się. Podwójnie, nawet potrójnie. Gdybym nie wiedziała bądź kto inny szykował, też byłoby pięknie...
Paczusia do mnie wysłana dawno, czasem są tylko roboty budowlane na drogach, tudzież fale wzburzone. Czekam sobie spokojnie i rozkoszuję radością. Bajkowo jest!
Marysiu cudnie dziękuję za możliwość zabawy!
A świerszcze znów zaczęły świerszczyć!

sobota, 17 września 2011

mam ręce w kieszeniach, a kieszenie jak ocean....

Pogoda jeszcze piękna. Słonko świeci i czaruje. Ptaszęta milkną, świerszcze coraz mniej świerszczą. Wieczory wcześniejsze i chłodniejsze. Noce spokojnie przespane pod kołdrami. Dobrze jest, o tak...


a jednak... Jakoś nie tak. Jakoś w nostalgnieniu tak, bez chęci, bez wiary, bez zapału, z drętwotą prawego nadgarstka i lewej stopy. Usiąść i zapatrzeć się w dal, w szum, w skrzek, być a nie być.
Starcze przemijanie mnie chwyta. Najczęściej dzieje się to wiosną. Znaczy, zmienia się nie tylko wokół, a i w kół. Drętwota mózgu to chyba.
Zbieram się za prace druciane. Po głowie chodzi poncho dla Kasi. Włoczka już jest. Chcę prosto. Możliwie najprościej i najszybciej. Kiedyś widziałam takie z prostokąta robione. Szew z przodu po skosie. Pewności nie mam. Szukam, znaleźć nie mogę. Klasyka. Widocznie konieczność szukać rękawiczek, może przepis ponchasty sam pod oczy wejdzie.
Wracam do książek.
Pozdrawiam gorąco miłej niedzieli życząc!

czwartek, 15 września 2011

Rozwiązanie cytrynowej tajemnicy

Cudność przepis, który za chwilkę w polskości zamieszczę, dotyczy tego oto:


Napisane jest w przepisie mniej więcej tak :
Ciasto francuskie piec 15 minut, tak żeby jeszcze było jaśniutkie, (mniemanie jest, że nabyte mrożone  ciasto francuskie);
Wymieszać
sok z 2 cytryn + 3 cale jajka + 200 gr cukru – tę mieszankę podgrzewać do zgęstnienia;
dodać 75 gr masła i startą skórkę z cytryn  - włożyć ten krem na to podpieczone ciasto i piec jeszcze 15 minut.
 Prościzna, prawda? I całość pracy:


Na drugim obrazku, już wypranym i wyprasowanym, ładnie widać wypukłości. Udały się nadzwyczajnie.
Małym krokiem wracam w świat i czynne bycie. Maluchy w szkole. Staś zachwycony. Dumny zerówkowicz. Nie dopuszcza myśli, by pozostać w domu. Dziś miał swoja pierwszą pracę domową. Gorliwość  właściwa, godna naśladowania. Radzi sobie doskonale. Życie zaczyna się stabilizować, tylko wciąż jesteśmy w biegu.
Pozdrawiam gorąco i serdecznie!