sobota, 31 grudnia 2011

Roczne podsumowanie życzeniem podszyte...

Patrzę, patrzę i oczom nie wierzę. Mało prac wykonanych. Ledwie garsteczka krzyżykowa. Więcej karteczek. Co udało się zrobić? Większość prac wymiankowa. Oto dzieła rąk własnych:

I karteczki:
Kilka prac zaczętych, czekają na dokończenie. Może w przyszłym roku. Oby.

Wszystkim bliższym i dalszym odwiedzającym ten blog życzę z całego serca, by nadchodzący rok był lepszy, spokojniejszy, piękniejszy. By omijały Was, przy okazji i mnie, wszelkie wichry i zawirowania, by były tylko zyski, w ludziach, działaniach, odkrywaniu nieznanego.
Dużo zdrowia i uśmiechu życzę!

piątek, 30 grudnia 2011

poświątecznie

Poświątecznie pięknie pragnę podziękować za wspaniałe prezenty, jakie otrzymałam. Sama poszłam na komercję, niestety. Wśród wielu życzeń, a za wszystkie wdzięcznie i z serca dziękuję, dostały mi się takie oto cudniaki:

Od Moteczka przepiękna karteczka z frywolnym motywem. To mam i tego cuda i ja. Maryś wdzięcznie dziękuję! Patrzę, dotykam, zachwycam się.
I nieziemski ptaszor od Ani:

Cuuudziak nadzwyczajny, a jak zgrabnie komponuje się z naszą chojną!
Życzenia szły długo, dlatego dopiero teraz je pokazuję. Niemal na świeżo. Od ze wczoraj.
Przepięknie dziękuję. Za te podarki i wszystkie przesłane do mnie myśli w postaci wszelkiej.
Ściskam słodko.

poniedziałek, 19 grudnia 2011

prezent na Gwiazdkę bradzo niegwiazdkowy

Święta tuż tuż.  Ostatnie przygotowania, ostatnie szykowanie prezentów. Od tygodni nie miałam igły z nitką w ręce. Prezent jednak przygotowałam. Jeden. Haftowany. Dla mojej Przyjaciółki. Dziewczyny szalonej, która w każde wakacje wyjeżdzała na podbój świata. W tym roku nie wyjechała. Jeździć owszem jeździłą, na naświetlenia, kolejne dawki chemii. Wysłałam Jej namiastkę podróży. Kiedyś zaczęta. Za kilka dni u Malynki. Toskania...



W finale wygląda mniej więcej tak. Piszę mniej więcej, gdyż zdjęcie robione było przed całkowitym, ostatecznym i porządnym sklejeniem, za to w świetle dnia...
Jestem przekonana, że w przyszłe wakacje i wiele kolejnych Malyna sama osobiście na prywatnych nogach przemierzy Toskanię i okoliczne jej wsie...
Pozdrawiam cieplusio, życząc jednocześnie spokojnych przygotowań...

wtorek, 13 grudnia 2011

South Street Seaport (2)

seria zdjęć na widok portu, obecnie zabytkowej przystani przy East River i widoki od rzeki na "zaplecze" starych kamieniczek. One po drugiej stronie ulicy, dołem oglądane fragmentarycznie jedynie...
Przy przystani zacumowane są 3 statki. Wiekowe one już. Lekko stuletnie. W planach wyprawa na nie...








Widok na drugą stronę rzeki. Brooklyn  w oddali migocze...:


 

Cudne miejsce. A jeszcze mostu nie widać i wszystko byle jak uchwycone, nawet nocne..


Na koniec cymesik:

Zachwyca wszystko i koloryt i struktura i to nieprawdopodobne drewniane nabrzeże. Widok z przed i za. Widok na most i spod mostu. Duże i małe. Każde. Piękne, spokojne miejsce z klimatem i odrobina historii....
Pozdrawiam cieplusio życząc  spokoju i oddechu.

poniedziałek, 12 grudnia 2011

South Street Seaport i Fultona market

To taki ciupeńki fragmencik NYC ukochany przez męża mego i mnie. Zaczynam od chłopa, gdyż On to pierwszy przybył, zobaczył, zdobył, potem mnie zauroczył. Kawalątek Europy na obcym lądzie. Skojarzenia krakowskie. Choć droga tych skojarzeń pokrętna.
South Street Seaport znajduje się na miejscu, co to było kiedyś najbardziej zatłoczonym portem w Ameryce.  Pierwsze budynki postawiono w 1811 roku. I przyjmijmy, że w pierwotnej swej formie (odszlifowane i odpiększone do obrzydliwości) stoją do dziś.

Kilku zmyślnych  facetów postawiło składy towarowe, z biurami na piętrze. A wybudowano je w jakże nieamerykańskim (już wówczas) stylu, ze spadzistym wysokim dachem i kominami do nieba. Musiało się dziać wówczas, oj musiało. Się kręciło, rozbudowywało. Z czasem tuż obok (praktyka nakazywała) zorganizowano targi rybne i wszelkie inne. Jedne z największych w Hameryce. Na cześć Roberta Fultona, tego co to parowiec wynalazł, ulice jego imieniem nazwano i co może nawet ważniejsze dla współczesności - targowisko. Z czasem wszystko podupadło. Na Brooklin most wybudowano i się portowi zdechło.

Dopiero w latach 60-tych znanego nam już z urodzenia wieku grupa zapaleńców postanowiła odrestaurować to co niszczało. Zrobiono cacko. Cudny, klimatyczny zakątek.


Tam teraz spacery, widoki, koncerty, kiermasze i co tylko dusza życzy sobie. Są i muzea, się wybierzemy. Kachna na piratów zapadła. Szanty słucha, na morskie przygody Ją bierze, niech ogląda... Póki co tylko z zewnątrz:


Choć na zdjęciach tego nie widać, to miejsce ma niesamowity klimat. A może tylko ja tak odbieram. W każdym razie lubię tam wszystko. Malutkie, drobniutkie, a sercu bliskie...
W kolejnym cyklu będzie port.
Pozdrawiam gorąco i życzę spokojnego tygodnia.

niedziela, 11 grudnia 2011

pojawianie i znikanie, czyli jak to mnie zniknięto...

... No, zniknęło mnie na dłuugo. Całe dwa tygodnie i ciut. I to absolutnie wbrew woli prywatnej. Już żal się zbierał, już łzy zaczynały gromadzić. Smutek zmagał z niechęcią, ta ze złością. Blogger zablokował konto i usunął blog. Powstała myśl, by wrócić do bloxa. Szczęśliwie wszystko wróciło do stanu właściwego. Od dziś znów mogę blogować tu i teraz. Za co włodarzom pozostaje grzecznie podziękować. Powodu zamknięcie wciąż nie znam. Zostaje jedynie nadzieja, że podobnych doznań nie przyjdzie mi znów doznawać... I choć gościem jestem od czasu jakiegoś nawet na blogu swoim, to obudziła się nasza cecha, rzeknę, narodowa. No bo i co ktoś za nas będzie decydował bez nas?! Czemuż to wchodzi bez zapowiedzi na moje podwórko i inwentarz mi likwiduje? Ajjjjaj...! W czasie niebytu zauważyłam jakąś szerszą akcję likwidacyjną. Ki powód. Może inni wiedzą, może kilka osób nawet nie wie, że ich nie było dobę czy dwie. Mnie 2 tygodnie. Ale już jestem. Nie korzystam, ale spozieram na te swoje hektary i z ulga oddycham, o ściskach żołądkowych zapominam. Syto mi i dobrze i niech tak pozostanie!
Zaległych mam moc zdjęć z wypraw jeszcze listopadowych. Będę do nich wracać. 13 grudnia  ostatni w tym semestrze egzamin. 20 grudnia wyniki i spokój, mam nadzieję, aż do połowy stycznia roku pańskiego następnego. W tym czasie nieco oddechu, z Rodzinką pobycia i może porobótkowania. Odzaniedbanie domu, bliskich i bloga też. Jak się bowiem okazuje naczelne miejsce zajmuje w życiu mym on. Jeszcze bardziej ludzie z nim związani... Kontakty z osobami kilkoma(nastoma), obcymi a tak bliskimi...! Dzikowisko jakieś obyczajowe... doprawdy. Przyznam jednak, że na myśl niebycia z nimi, Wami przykro mi było okrutnie...


Do rzeczy. Święta idą. Każdy o tym wie. Jak poinformowało nas dziecko starsze rodzone, już na indyka w niektórych domach choinka stała. Pyta się Roma taka jedna, rodem z Indii, "a czemu u was choinka tak późno?". To jej Albanka odpowiada: "późno? A czemu u ciebie tak wcześnie? Jezusek jeszcze się nie narodził". "Kto?" spytała Roma. A moja Kasia nadziwić się nie mogła i w końcu uznała, mamusia - no piękne to jest! To na tę okoliczność foty choinkowe z dnia 27 listopada. Nowy Jork. Manhattan. Dolny Manhattan. Przystań, okolice mostu brooklin'skiego. Nawet kolędnicy byli. Smakowitość.