Dramat Nikołaja Kolady , w przekładzie Jerzego Czecha i reżyserii Bogusława Lindy
Sztuka znana nad Wisłą doskonale. To o odczuciach własnych będzie.
Pierwszy raz w teatrze za oceanem. Kiedyś zapalona teatromanka,
teraz..., e, szkoda słów. Jak dla mnie zbyt krótko, zbyt szybko. Nie
zdążyłam się nacieszyć, nachłonąć, wczuć. Pełen zachwyt. Tak dawno nie
widziałam żywego człowieka, który wygłasza kwestie na moich oczach, na
wyciągnięcie ręki, na wspólny oddech. Nic teatru nie zastąpi! Nic!
Co
się zmieniło od moich czasów? Mikrofon. Świetna rzecz. I zaskakujący
realizm w efektach scenicznych. Pamiętam markowanie rzutu, ruchu,
działania. Teraz to się dzieje i zachwyca. Aktor nie musi grać
zaskoczenia, on jest zaskoczony. Ja jako widz też.
Kulesza
rewelacyjna. Absolutnie. Dorociński choć tylko epizodycznie,
zachwycający. Odniosłam wrażenie, że zdecydowanie swobodniej czuje się
na deskach niż przed kamerą. Był naturalniejszy. Starzyńska Olga - młoda
aktorka, a poradziła sobie doskonale. Główna rola. Nie ustępowała
prawie Kuleszy, może lekko dykcja zawodziła. Widać duży potencjał. Pamiętam przedstawienia prowincjonalnego
rodzimego swego teatru i jestem prawie przekonana, że tamci aktorzy
sztuki by nie zagrali. Przekrzyczeli, przetupali. Może zmieniła
się technika gry, a może nie. Byłam zauroczona. Cudownie
oddany klimat rosyjski. Wielu mamy znajomych Rosjan i Ukraińców i nagle
zrobiło się tak, jakby to oni byli na scenie a nie czterech aktorów z
Polski.
I jeszcze Wnuk Dariusz, jojczący, skamlący, bezwzględny.
Sala
pełna. Linda w dżinsach i koszulince, całkowicie wycofany, zawstydzony, nie
on był gwiazdą. Cztery osobowości aktorskie na scenie, plus piąta
reżysera i dużo skromności.
Widzowie przyszli na komedię (?!),
zobaczyli dramat z myślą końcową, że najważniejsza jest nie wiara i
miłość a nadzieja. To takie bardzo rosyjskie i prawdziwe, jednak.
Zdjęcia z internetu, z przedstawienia warszawskiego.
Na
sam koniec tej uczty duchowej ponownie zauroczyłam się Nowym Jorkiem.
Jest w tym mieście magia dzika. Planujemy całodzienny wypad na
Manhattan.
Pozdrawiam cieplusio, jeszcze nie jesiennie.