Witam serdecznie i cieplutko. U nas za oknem szaro, buro i ponuro. Wczoraj była wiosna, dziś zapowiedź deszczu i pomroki. Za nami święta, piękny, magiczny, spokojny czas. Przed nami... Aaa, to już co kto będzie chciał. W Myszulowie zachciało się prac ręcznych. Po blisko półrocznej przerwie sięgam po haft. Dotychczas nie tyle że chęci brakowało, ale przede wszystkim materiałów. Tak to już z przeprowadzkami jest, że niby wszystko popakowane i poopisywane, a chochlik i tak potrafi się wkraść i popsikusić. Nie inaczej było u mnie. Były kanwy, igły, wzory, dokonane prace, a nie było nitek. Zapodziały się - lub jak niektóre z Was obrazowo i kolorowo mówią: diabli ogonem zakryli. Jak wyszywać bez nitek?! W końcu się zaparłam. Przerzuciłam pół chałupy i resztkę nierozpakowanych pudeł i znalazłam. Oczywiście tam, gdzie być powinny... ale się tajemnie ukryły, czapkę niewidkę założyły. Cztery kanisterki pięknie poukładanych i opisanych mulinek...
Pokazuję wstęp warsztatowy:
Schemat, kanwa biała '14, nitek garstka, igła odpowiednia, okular i powiększalnik...
Troszkę się boję. Palce sztywne, oko ślepawe. Liczymy (z dziećmi), że dam radę...
Pozdrawiam cieplutko,
wdzięcznie dziękuję za pamięć i piękne od Was słowa świąteczne.