South Street Seaport znajduje się na miejscu, co to było kiedyś najbardziej zatłoczonym portem w Ameryce. Pierwsze budynki postawiono w 1811 roku. I przyjmijmy, że w pierwotnej swej formie (odszlifowane i odpiększone do obrzydliwości) stoją do dziś.
Kilku zmyślnych facetów postawiło składy towarowe, z biurami na piętrze. A wybudowano je w jakże nieamerykańskim (już wówczas) stylu, ze spadzistym wysokim dachem i kominami do nieba. Musiało się dziać wówczas, oj musiało. Się kręciło, rozbudowywało. Z czasem tuż obok (praktyka nakazywała) zorganizowano targi rybne i wszelkie inne. Jedne z największych w Hameryce. Na cześć Roberta Fultona, tego co to parowiec wynalazł, ulice jego imieniem nazwano i co może nawet ważniejsze dla współczesności - targowisko. Z czasem wszystko podupadło. Na Brooklin most wybudowano i się portowi zdechło.
Dopiero w latach 60-tych znanego nam już z urodzenia wieku grupa zapaleńców postanowiła odrestaurować to co niszczało. Zrobiono cacko. Cudny, klimatyczny zakątek.
Choć na zdjęciach tego nie widać, to miejsce ma niesamowity klimat. A może tylko ja tak odbieram. W każdym razie lubię tam wszystko. Malutkie, drobniutkie, a sercu bliskie...
W kolejnym cyklu będzie port.
Pozdrawiam gorąco i życzę spokojnego tygodnia.
No ten dach z kominami to zdecydowanie rzadkosc w Stanach :). Miejsce urocze i rzeczywiscie bardziej przypomina Europe...
OdpowiedzUsuńTo ważne, by na obcej ziemi znaleźć kawałek ulubionego miejsca , a jak jeszcze przypomina strony rodzinne, to wraca się do niego z sentymentem!
OdpowiedzUsuńUlciu, to miejsce musi mieć klimat o którym wspominasz, bo w porównaniu z wielkimi wieżowcami które widać w tle, ta czerwona cegła wygląda bardzo swojsko!!!:))Serdecznie pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuń