wtorek, 29 stycznia 2013

Pierwszy z sześciu

Bez zbędnego przegadywania, rzecz ma się tak:
Pozdrawiam gorąco, życzę samego dobrego.

sobota, 26 stycznia 2013

Chwil kilka z książką

Naszło mnie lekturowo. Na tamborku robi się. Mozolnie, jakoś dziko pod górkę. Oczy odmawiają współpracy. Dziurki malusie, igła kłująca, wszystko rozbiegane, paluchy niezgrabnie duże jakieś i wysztywnione. Krzyżyki poniżej poziomu krytycznego. Szał. Szczęśliwie za oknem słonecznie. Od pierona zimno, ale słonko tak uroczo zachęca do życia. I pół centymetra śniegu spadło. Bajka wprost. Boh, jak człowiekowi do szczęścia niewiele potrzeba.
I o takim niewielkim potrzebowaniu jedna z ostatnio przeczytanych książek.
Opowieść naiwna, przewidywalna i prosta do bólu. Idealna do poczytania podczas sprzątania. No, ale to dla młodego pokolenia powieść. O miłości. Powiedzmy. Jednak tak. O naiwnym za wszelką cenę szukaniu chłopaka, gdyż to czas najwyższy, gdyż inne mają, a  ja nie, gdyż taka ja biedna i samotna. Bardzo to nie przystaje do rzekomego genialnie wysokiego poziomu umysłowego bohaterki. To jednak szczegół. Za moich młodości było troszkę inaczej, ale to było tak dawno, że wszystko mogło się zmienić. Priorytety wieku dojrzewania żeńskiego również. Ogólnie do poczytania na szybciocha. Książka dość nierówna, acz miła. I nie ma jednak co marudzić. Na bezrybiu i rak ryba. Podoba się okładka. Ponieważ w nie na bieżąco jestem ze wszystkim, to domyślam się, że jeden grafik jakąś serię opracowuje w wydawnictwie. To grafika kreska podoba się mnie ogromnie!
Z wiekowego przedziału wyższego kolejna poczytajka:
Grochola. Kto ją lubi, kto nie lubi, ważnie nie jest. Całkiem dobry język ma. Kształtny, dowcipny, myśl  godną czasem przemyci. Czyta się miło. Bez wnikania, zastanawiania. Bardziej dla formy niż dla treści. O niej jeszcze nie dziś. Dopiero pierwsze czytanie było. Ale forma już zauważalna. I tylko jedno zastanowienie. Czy myśmy aż tak zdziadziali, że wszędzie, dosłownie wszędzie w mediach mięsem trzeba się posłużyć? Myślę, że dobry język obroni się sam i obecna nowomowa podkraszona wulgaryzmami prostymi nie jest konieczna. No to ona mnie u Grocholi w Houstonie razi i zniesmacza. To raz, a dwa, - a propos mięsa - wielu facetów znam. Bardziej i mniej szalonych. Z przewagą na więcej. W różnych sytuacjach się bywało i obywało. Środowiska też różne się przewijały. Zdecydowanie jednak nie nasłyszałam się od nich tyle, ile naczytałam na kilkudziesięciu stronach książki Katarzyny G. Język książki uważam za zdecydowanie przesadny. Wiem, co piszę. Z drugiej strony, może moi znajomi prezentują bardziej wysublimowany poziom mowy, w tym i przekleństw. To perełki były i są. Cacka językowe. Mizianki piękne! A jakie dosadne i soczyste! Mniam... Wszak dobry wulgaryzm też nie jest zły....
I na koniec, z podwórka szkolnego:
Zdania jeszcze nie mam. Ledwie dwie strony przeczytałam. Jak nie muszę, to zostawiam na boku. Lekturka nasza szkolna. Do poczytania i wyuczenia się na pamięć na zajęciach. Taki styl. Póki co, dopiero zaczęliśmy i zgrzyt. Otóż do tej pory żyłam w przekonaniu i działaniu, że: najpierw czytam, poznaję treść, ustosunkowuję się, wyrabiam zdanie i pogląd, potem przystępuję do omawiania, czyli, było nie było analizy. I tu szok. Okazuje się, że nic bardziej mylnego w myśleniu i postępowaniu. Bowiem, pani najpierw prezentuje poszczególny rozdział. Zapoznaje z postaciami i ew. innymi takimi tam istotnymi, potem każe odpowiadać na pytania, na końcu pozostaje czytanie. Może niezła metoda, acz zaskakująca. Zobaczymy rezultaty. Białe (4 blondyny, jedna czarna, chyba się przefarbuję) mruczą, nawet się dziwią. Co tam jednak. Człowiek całe życie się uczy, to może teraz też. Póki co dowiedzieliśmy się, że: miasto w sensie town jest wtedy, kiedy obszar jest zamieszkany, ma ulice, sklepy, wręcz odwrotna kolejność. W każdym razie people and infrastructure = town. Kiedy ludzi nie ma, to nie ma i miasta. Może ono i jest na mapie, ale go nie ma i ten obszar co to kiedyś, niedawno był zaludnionym miastem, to on już teraz miastem nie jest. On jest pustkowie, bez miana miasta, nawet miasta wyludnionego. Jak się tak mocno zastanowić, to jakiś sens może i jest... Głupawki dostaje od tych zajęć. Hollywodzko się uśmiecham i pokazuję zbiorówkę z minionych dni:
Biegnę do haftowanek. póki słonka jeszcze ciut za oknem.
Pozdrawiam gorąco, spokoju i odpoczynku życzę i do kolejnego...

środa, 23 stycznia 2013

Projekt z wielgich

Dawno tak dużej pracy nie robiłam. To projekt SAL-owy. Muszę wkleić banerek. Obrazeczki słodkie i wciąż jeszcze aktualne. Przewiduję robić to robienie długo. W przerwach między. Idzie troszkę ciężko. Kanwa jeszcze sztywna, pospinana, by ją umniejszyć i co najważniejsze, czyli najgorsze - nie jest ona firmowa. Człowiek się rozbestwił, przyzwyczaił do dobrego. Tu kolor piękny nadzwyczajnie, jednak dziurki charakterystyczne dla kanwy są niemal niewidoczne. No to i robi się jak na lnie, tylko bez tej przyjemności i z mniej eleganckim efektem. Kolorystyka jak widać. Idę hafcić. Od jutra znów w kierat szkolny. Ło mamuśku....
Pozdrawiam gorąco, choć u mnie za oknem mocno na minusie i okrutnie wieje...
Cudnie dziękuję za wszystkie komentarze i odwiedziny w moich skromnych progach..

niedziela, 20 stycznia 2013

Ptaszyna przyczajona...

Ptaszyna jest. Obiecała nie odfrunąć. Czeka na wykorzystanie całkowite. To za jakiś czas. Teraz cieszy mnie samo hafcenie. Ustaliliśmy (to on, ptaszyn), co i jak z nim zrobić. Się zrobi, się pokaże. Len jest wspaniały. I bardzo zaraźliwy. Na chwilkę zdradzę go dla kanwy, na okoliczność szybkiej roboty i odpoczynku dla oczu. Ale wrócę! Z przyjemnością. Dziką. Niebywałą. A jak cudne się prasuje...
Pięknie dziękuję za uprzedniejsze komentarze.
Pozdrawiam słonecznie, życzę spokojnego tygodnia.
ps. foty nie moje zapożyczone z Internetu

piątek, 18 stycznia 2013

Kolejne plecionki panny Dziuni

Pozdrawiamy gorąco: Kasia, ja i plecionki

czwartek, 17 stycznia 2013

Póki czasu...

... jeszcze choć sekundkę mam, na tapetę wrzuciłam kolejną pracę. Drobiazg. Wciąż zimowy. Brakuje mi tej zimy okrutnie. Bieli, skrzenia, mrożenia. Dziwadło takie jestem, cóż.
Na lnie. Ona praca. Że do śleptaków należę, to taki sympatyczny odłam, mus było wypróbować prezentową lampę powiększającą, czy też podświetlaną lupkę. Widzieć dużo więcej nie widzę, ale robi się cuuudnie! I z powiększaczem i na lnie. Wpadłam po uszy i to z kretesem!

wtorek, 15 stycznia 2013

Mają inni, mam i ja

Na koniec miesiąca, ale jest.
Będzie wafelek. Postoi może chwilkę w tym roku. Jak znalazł będzie na rok następny i następny. Czy zrobię inne miesiące? Kilka może tak. Nie wszystkie przypadły do gustu. Bałwan na naturalnej kanwie robiony, w dziki beż wpadało, jasny dziki. W finale zlewa się śnieżak ze wszystkim. A miała być owsianka, cóż.
U nas już po sezonie. Z rana panowie porządkowi zabrali choinkę.
Staśku nasionka zbierał. Zasadzi sobie swoją własną. by była zawsze i zawsze. Wzruszające jest to moje małe dziecko. Wyprowadzenie choinki też musiało się odbyć pod aprobatę dzieckową. Z drugiej strony, to w końcu dla Nich. Światełka i inne gadżety zewnętrzne też pochowane. Zostało się tylko dekorowanie wewnętrzne. Ot, życie.
Pozdrawiam gorąco i życzę dużo słonka i uśmiechu.
U nas buro i raczej wiosennie, brrrr, a może jesiennie, nie zimowo, nijako...

poniedziałek, 7 stycznia 2013

Bałwanisko w pełnej krasie

Wyprasowany, podrasowany, jest:
Poczeka do przyszłego roku na wykończenie. Idzie teraz w sen zimowy, zasłużony.
Pozdrawiam ciepło i życzę spokojnego, lekko szalonego tygodnia!

niedziela, 6 stycznia 2013

A ja plotę i plotę... i gram

Ja czyli córcia moja. Kasia plecie sznurkowe ozdobniki. Ze sznurków plastikowych. Plecie wszędzie i w każdej możliwej chwili. Najchętniej w szkole. Obdarowuje znajomych i rodzinę. Każdy z nas ma taki pleciak przy kluczach, torbach. Zachwyca mnie nimi i oniemia. Patrzę i stwierdzam - wykonanie tego przerasta mnie. Nie potrafię. Dużo potrafię, tego nie. Wycinek malusi prac mojej córci:
Zmyślne to niezmiernie. To powyższe to tylko wprawki i próbki kolorystyczne. Dziewczyny w szkole kółka zakładają i na przerwie wymieniają się doświadczeniami i gotowymi pracami. Czasu na głupoty brak.
Kiedy Kasia nie plecie i nie siedzi z nosem w książce, to ona gra. W mancale gra.  Słów kilka o tej rozrywce. Miła to i sympatyczna gra. Stara jak świat. Pochodzenia afrykańsko-arabskiego. To takie niby wrzucanie nasionek do dziurek. Bez podtekstów. Wygrywa ten, kto zbierze więcej ziarenek, czyli współcześnie kamyków, kulek czy i czego tam jeszcze. Grają dwie osoby. Plansza:
Rzecz polega na tym, by liczyć szybko i logiki się trzymać. Się zaczyna i po jednym kamyku dokłada do każdego dołka, póki kamyków starczy. Każdy zawodnik do swojej rynienki wrzuca kamyk zdobyczny.
To czasem w dołku kamieni moc, a czasem pustka. Co jest interesujące: Rozbudza myślenie, liczenie i matematykowanie, kolor kamyków jakie my posiadamy bardzo dla oka i człowieka przyjazny, uspokajający. Kamyki w rence działają myślę nieco terapeutycznie, a i rozwijająco. Zatem same plusy. póki co dzieci myślą, małż próbuje, ja się zdaję na przypadek i oczywiście wciąż przegrywam. Co tam jednak, liczy się przyjemność.
Pozdrawiam gorąco i życzę spokojnej, słonecznej niedzieli.

wtorek, 1 stycznia 2013

Prawie jest...

Dzień pochmurny za oknem jest całkowicie. Przygnębiający, senny, bury. Na zmianę gramy w szachy i mancalę. Kto nie gra, ten czyta lub sznurkuje, tudzież haftuje. I wyhaftowało dużo nader. Już widać, co to z lufcika wystaje...
Trzymają mnie te czerwienie ostatnio okrutnie.
Pozdrawiam serdecznie, życząc tylko świętego spokoju...