wtorek, 30 sierpnia 2011

Relacja z dni i cytrusowo w ciągu dalszym

Irena poszła. Okazuje się, że nie oszczędziła wszystkich. Mieliśmy szczęście w tym nieszczęściu. Sąsiednie miejscowości pod wodą i bez prądu. Woda dochodziła do pierwszego piętra. Po ulicach pływały amfibie. Wczoraj na drogach korki i zatory, na ulicach muł. Z domów wylewana jest woda, wyrzucane rzeczy. I to nie koniec. Dziś będzie powtórka z rozrywki. Fala powodziowa. Spodziewana na dziś, już wczoraj jednak woda przelewała się przez mosty. Szok. U nas spokój, a kilka ulic dalej bajora i kloaka. Przewiduje się, że prądu może nie być do końca tygodnia. Problemy komunikacyjne, telefoniczne. Taki większy deszczyk z odrobiną silniejszego wiatru, a tyle nieszczęść. Jesteśmy bezradni i bezsilni, gdzie nam się brać za bary z naturą?!...
Dziś szczęśliwie zamknęłam skrzyneczkę z papierkami. Wszystkie zaproszenia chrzcielne oddane. Mam nadzieję, że lista jest również już zamknięta i dodruków nie będzie. Chyba nie nadaję się do masowej produkcji. Zaczęła się powtarzalność. Dlatego zdjęć nie ma. Mimo usilnego zamiaru i starań, by poszaleć kwieciem, pomieszać je i zindywidualizować, okazało się, że na wszystkich kartkach jest identyczny układ i identyczny kształt, tudzież porządek kolorystyczne. A korzystałam wszak z różnych zestawów. To co się stało?! Zagadka.
Przybyło cytrusików:


I całość tego elementu...:


Kanwa wymięta okrutnie. Duża jakaś jest i nieporęczna. Wciąż ją zwijam i nawijam. Po wyprasowaniu będzie ładniejsza...
Szykujemy się do szkoły. Dzieci co prawda zaczynają swoją dopiero 7 września. Staś odlicza dni. Wszystko już przygotowane. Łącznie z uniformem i skarpeciem. Myszulowa pierwsze zajęcia ma z początkiem nowego miesiąca. Chyba zacznę się bać.
Jeszcze raz pięknie i wdzięcznie dziękuję za troskę i myśli z nami związane.
Pozdrawiam gorąco i życzę spokojnego tygodnia.
ps. Świerszcze nie chcą iść spać. Wciąż koncertują. Ponoć w tym roku jest ich gminny zjazd. Taki co to co 11 lat miejsce ma. Wyskakują wszystkie z wszelkich możliwych norek i kryjówek i szaleją wespół....

niedziela, 28 sierpnia 2011

I po odwiedzinach...

bardzo, bardzo i słodko dziękuję. Jesteście kochane, jedyne, niepowtarzalne! Dziękujemy za każdą myśl, za troskę, niepokoje, empatię!
Irena poszła precz! Chmura była duża, deszcz raczej mierny. I dobrze. Gdyby nie zapowiedzi i komunikaty, prawdopodobnie większość mieszkańców, nawet by nie zauważyła, nie pomyślała, że może mieć kontakt z taką siłą i mocą natury! Rozeszło się po kościach pięknie. Na mojej wsi. Owszem mocno padało, wieje nadal, ale nie takie wichury już za nami. Prawdopodobnie więcej szkody wyrządziła woda. Powybijane studzienki, wylane rzeki. To jednak też norma każdej wiosny towarzysząca. Współczuję tym, którym zalało piwnice. To nic miłego. Słyszę, że NY podmyty. Dokładniej Manhattan, dolny. TV nie oglądamy, nie posiadamy.
Rano było tak:

Jak widać kilka połamanych gałęzi, więcej pozrywanych liści. I dobrze. Przykro, że chłopiec w Wirginii nie miał takiego szczęścia, że huragan nie ominął jego domu. To jest dramat!
Nad naszą wsią już słońce. Co prawda słychać syreny, czyli gdzieś coś się dzieje.  Co jest teraz: temperatura wzrasta, wraz z nią wilgoć i narowistość komarów. Deszcz całkowicie poszedł precz. Wiatr wieje z prędkością ok. 55-60 km/h, w porywach. Świerszcze włączyły skrzypce, ptaszory zaczynają świergoty. Liście udają, że falami są. Czuję się jak na bezpiecznej plaży.:



 Połamane pomidory, to pikuś mały. Mam nadzieję, że już wszędzie będzie tak spokojnie, bez strachów, ofiar, nieszczęść, strat. Żądni sensacji muszą obejść się smakiem. Tym razem żywioł był łaskawy. Oby na wszystkich terenach. Najgorsze było oczekiwanie. Kto doświadczył, ten wie. Wyobraźnia szaleje...
Jeszcze raz pięknie dziękuję!

z przygotowań na przybycie Irenki

z tego oczekiwania nie wiem już, jak powinno się pisać: na przybycie, czy do przybycia. W każdym razie przede wszystkim bardzo, ale to bardzo gorąco dziękuję za wszystkie troskliwe zapytania i  pisania, za sekundę pomyślenia o mnie, o nas, o tych wszystkich, którzy czekają na Irenę.
Joasiu, dziękuję Ci kochana. Radzimy sobie. Do tej pory było spokojnie. I mam nadzieję, że tak już pozostanie. Nie chcę wpadać w panikę i siłą powstrzymuję się, by nie popakować ubrań, przygotować dokumentów. Logika mówi, że nic się nie stanie. Co było w sobotę? Była cisza i spokój. W piątek drogi na moją wieś zakorkowane. Było niemożliwie gorąco i parno, no i tłoczno. Kto żyw wyjeżdzał z NY. Tak można było pomyśleć. W sobotę spokój. Równo w południe zaczął padać deszcz. Dość normalny, monotonny. Czasami nawet przestawał. Zero wiatru. Ciepło, parno, szalona wilgoć. Na ulicach pustki. Niedobitki przed sklepami. Zapowiedziano: nabyć wodę, szykować koce i latarki. Ludzie w okolicach posłuszni. Życie ich nauczyło, że warto. Sporadycznie się nacinają. Całość robiła dość przygnębiające wrażenie. Ta pustka, okna pozaklejane i oczekiwanie niepewnego. To chyba najgorsze.



Bardzo miłe i pozytywne są życzenia spokojnego, bezpiecznego weekendu i szczęśliwego spotkania w poniedziałek, a wszystko podszyte autentyczną troską!
Co można zrobić? Przeczyścić rynny, by lało łagodniej, pochować ogrodowe klamoty, zaparkować auto z dala od starych zmurszałych drzew i słupów i mieć nadzieję że jednak drzew nie połamie, drutów nie pozrywa. Prąd będzie, czyli i telefon i internet.
Jest już prawie dzisiaj. Deszcz się wzmaga. Zerwał się wiatr. Właściwie to jest ściana deszczu. Za oknem tańce zwariowane. Idę spać. Oby dzieci do nas przyszły. Będzie dobrze!
Dziękuję jeszcze raz!
ps. nosiło mnie, upiekłam placek. Wedle uprzedniego przepisu. Ze śliwkami. Pierwszymi. I niech się huragany chowają, kiedy na stole węgierka pod kokosową kruszonką. Połączenie przesmaczne! Łącza się kołyszą... Zaczyna bić o ściany... świerszcze niezrażone grają swoją muzykę...

wtorek, 23 sierpnia 2011

Na pociechę ciasto

Kucharka ze mnie, jak nie przymierzając, z koziego zadka trąba. Kuchnia to zdecydowanie nie jest moje miejsce na ziemi, raczej miejsce zesłania siermiężnego. Kiedyś owszem, lubiłam eksperymentować. Dziś mam w domu nudnych tradycjonalistów. Wysiłki najczęściej lądują w koszu. One lubią słodkie. Mnie słodkie nie lubi. Z wypiekami  nie jest Myszulowej dane iść jedną ścieżką. Choć, nie powiem, stara się. Na okoliczność dni ostatnich ciężkich, nieba pogruzowanego nad uszamy próby ciastkarskie poczyniła. Dzień po dniu niemal ciasto w piekarnik. To samo, czy raczej według tego samego przepisu. Szybkie, smaczne, zjadliwe. Z kruszonką i owocem niby leśnym. Udawało się, to się chwalę:

Znane zapewne doskonale wprawnym gospodyniom. U mnie tradycyjne podpieczone od spodu. Z jagodą tudzież borówką amerykańską i malyną:


Dość pulchne, wilgotne, kwaskowe. Idealne pod kawkę ewentualnie herbatkę personalną (najlepszą na świat przez Małża szykowaną), z cytrynką oczywiście:


Pozwalam sobie zamieścić przepis. Nie jest on oczywiście mój. Znaleziony w necie, przyswojony, zaaprobowany, wypróbowany. Polecam gorąco:

  • 3 szklanki mąki (najlepsza chyba jednak tortowa)
  • 1-1 i1/4 szklanki cukru
  • 2 łyżeczki proszku do pieczenia + ciut sody  i to w przepisie najsłabszy punkt
  • 3 jaja
  • 1 szklanka jogurtu
  • 1/2 szklanki mleka  (myślę, że jogurt i mleko można zastąpić maślanką)
  • 2/3 szklanki oleju
wykonanie:
suche składniki mieszamy w jednej misce; w drugiej bełtamy jaja, do nich dodajemy najpierw jogurt, potem mleko, na końcu olej. Wsypujemy mąkę z dodatkami. Dokładnie mieszamy. Wylewamy na przygotowaną (tłuszcz i posypka) dużą blaszkę. Na to przygotowane uprzednio owoce, (nie polecam truskawek), szklankę do dwóch, na to wysypujemy kruszonkę i do piekarnika . 180 st.C na 45-50 min.

Kruszonka: 2 szklanki mąki, garść spora wiórków kokosowych, 1 szklanka cukru i ok. 10 dkg masła lub margaryny. Kokosem nie czuć i smaku brak, a jest jakaś inna miła nutka...

Może komuś jeszcze rozumili chwilki różne to słodkowate. Teraz pozostaje czekanie na węgierki...
Pozdrawiam gorąco

poniedziałek, 22 sierpnia 2011

Cytrynowe kółka

W tym cytrusowym temacie pozostanę jeszcze jakiś czas. Pewnie dłuższy. Zamęczę monotonią, acz mam nadzieję nie kolorystyką...
Miłego tygodnia życzę. Ciepłego, słonecznego, suchego!
Ps. Zdjęcia na blogu coraz słabsze. Nie jest to wina aparatu. Bidul wciąż ten sam. Autorka straciła oko, rękę, pomysł...

sobota, 20 sierpnia 2011

Przesyłka od Lucynki

Przyszła dni temu kilka. Ciężko było zrobić zdjęcia, by oddać piękno tego, co paczuszka zawiera. W końcu udało się. Nie w pełnej doskonałości, niestety. Jednak dłużej ukrywać otrzymanych skarbów nie podobna! Pięknoty niemożliwe. Cztery zabawne, jesienne podkładki:



Piękny rustykalny woreczek z ukochaną moją nicianą koronką w odcieniu ecru i cudownym, eleganckim monogramem. W środku biżuteryjny drobiazg. Kamienie w kolorze jesieni. Będę mieć wisior na dłuugaśnym łańcuszku:


Zestaw do wykonania zakładki. Mam zatem już swój własny...: 


I absolutnie ogromnej urody karteczka z pięknym tekścikiem w środku:


Zachwyca mnie w karteczce wszystko. I kolorystyka, i papier w delikatną pepitkę, i znów umarzona koronkowa wstawka, i w końcu motyl z marzeń. Motyl, pięknie skrzący się:


To jeszcze nie wszystko, Jest jeszcze zestaw przepisów na słodkości pieczone z ulubionej mojej serii i stylowy, elegancki bilecik. Tak prezentuje się całość:


Lucynko, jestem Ci szalenie wdzięczna. Zauroczyłaś mnie po uszy, zaczarowałaś swoimi podarkami, zachwyciłaś. Przepięknie Ci dziękuję!
Lucynka z blogu Cichy zakątek, czyli Ja i cała reszta!

Dziękuję jeszcze raz!

piątek, 19 sierpnia 2011

Zaproszenia dla Imć Michała

Ów skończył wczoraj miesiąc i szykuje się do pierwszych sakramentów, w postaci jednego. Ciotka szykowała zaproszenia. W świat poszło już 10,


w poniedziałek pójdzie kolejne 5 i 3 w próżni czasowej. Dwa zestawy. Kwadrat i prostokąt. Zamawiającej podobały się. Pewnie dlatego, że ona lubi ręczną robotę i ceni. W poszczególnych grupach zaproszenia różnia się tylko kwiatami i ich ustawieniem:




 
Podstawą jest tu papier pięknie tłoczony, cała reszta to nędzne dodatki. Kartki kwadratowe zdecydowanie efektowniejsze. Niestety pomysł nie jest mój. Pozwoliłam sobie zaczerpnąć od donki66. Identyczność obrazka jest najzupełniej przypadkowa. Tu też najpiękniejszym elementem jest papier:




Zdjęcia byle i jakie. Chmury szaleją nad miastem...

kolejna próba

Problemy nadawcze jakieś. Zatrzymanie dat, niemożność wpisu, dzikie ustawienia. Zauważyłam, że nie tylko u mnie. Oby się poprawiło już na stałe.
O przesyłce chciałam napisać, którą to otrzymałam i która zachwyca mnie niezmienni od chwili otworzenie i zobaczenia. Cuda. Poświęcę im osobny wpis, gdyż warto. Czekam jedynie na lepsze światło. Co ja piszę, w ogóle na światło, na możność uczynienia fotografii!
Troszkę rozbiegana ostatnio jestem. Kilka prac zleconych, wędrówki po urzędach. Załatwianie spraw ważnych i ważniejszych. Nie dalej jak wczoraj wespół zespół z Małżem blisko 4 godziny czekaliśmy w ogonku do  okienka. Tyłek bolał od siedzenia, kręgi dolne od stania. Stopy zmarzły od klimatyzatora i w ogóle jakoś klaustrofobicznie było. Czy z sukcesem? Trudno powiedzieć. Mam nadzieję, że tak. Po tych godzinach oczekiwania okazało się, że sprawę załatwimy w ciągu kilku minut... na własnym komputerze! Brak sił, by się denerwować. Zmęczenie okrutne. W powietrzu wisi złe. Prawie jak przed halnym. Spać!

poniedziałek, 15 sierpnia 2011

Małe słoneczka

To już trzeci dzień, kiedy pada. Na noce przerw też nie robi. Pada silno, zadzierżyście, od serca. Lubię deszcz, to nawet cieszę się. Obecne opady ukojenia nie przynoszą. Są natomiast zapowiedzią nadchodzącej jesieni. Jedynym minusem jest niejaka szarość za oknem. To, nim zaświeci znów słonko, pozwalam sobie pokazać produkt zastępczy. Na takiej oto tortierce (?!):

Takie oto słoneczka:


sobota, 13 sierpnia 2011

Kuchcik we własnej osobie

A może to nawet całkiem poważny chef.
Przed retuszem:
I po retuszu:
Różnica wyraźna, głównie w świetle, czyli kolorystyce. Danie dnia jeszcze nie jest wpisane. Wciąż zastanawiamy się, co to może być i ew. w jakim języku. Haft w pełnym opierunku, dopieszczeniu i dopięciu dopiero we wrześniu.
Pozdrawiam gorąco, życząc spokojnej, ciepłej niedzieli i chyba poniedziałku.

wtorek, 9 sierpnia 2011

Do góry, do góry, a końca nie widać

W kanałach ulic, z zadartą głową i tak dalej i tym podobnie. Kolejne zdjęcia z wyprawy w paszczę lwa rozgrzana...:






Czyż ta mieszanka stali i szkła z kamieniem nie jest urocza?
Pozdrawiam gorąco!

sobota, 6 sierpnia 2011

Baby Boy

Czyli karteczkowy kicz. Słodka, błyskotliwa. Napaćkana. Moim maluchom bardzo się podoba. Małż poczuł delikatny wspomnień czar, ale to jeszcze przed ozdobnikami.  Jest co jest. Na pewno inny dodatek do prezentu. Karteczka niesztampowa, fabrycznie powielana. Drugiej takiej nie będzie. Oto ona:





Klasyka kolorów męskich. Skoro Miś to i miś. Mały Michałek ma już dwa tygodnie i dni też dwa. Mama doszła do siebie, złakniona witać gości. Bąk okazuje się być charakternym osobnikiem. Je, śpi i zalewa pampersy. Brzuchu rośnie, siła w narodzie też.

piątek, 5 sierpnia 2011

Małymi krzyżykami...

...na dużych przestrzeniach i rzędy za rzędami, nieco mozolnie...
Bardzo przyjemny hafcik. Jednak mało urozmaicony. I tu wychodzi szydło z worka, czyli baba sama nie wie, co i chce! Chyba jednak wolę większe urozmaicenia.
Pozdrawiam cieplusio

środa, 3 sierpnia 2011

Zachwyty w paszczy lwa

Panująca spiekota nie nastraja do długich wycieczek. Na okoliczność jednak, że wakacje, dzieci złaknione rozrywek, małż zaproponował wyprawę za miedzę. I był to dziki skok prosto w rozdziawioną, ziejącą paszczę lwa. Rozum mi odebrało, że się zgodziłam. Tam jeszcze większa spiekota, większy upał i gwarantowany bezruch powietrza. Całość bliska omdlenia. Na prawo mur, na lewo mur, a w środku gromada szaleńców. I znów mnie wzięło, zachwyciło, omamiło. Tyle razy obiecywałam sobie, że już dość, już nuży, już nie. Póki znów nie zobaczę i nie zachłysnę się!
Dziś detaliki. Większość fot rozmazana. Niech będzie, że upałem... To cudowna mieszanka starego z nowym. Nowe jak to nowe, szklane, aluminiowe. Stare nie takie znów stare, ale za to jaka secesja. Aż serce skowycze z uciechy. Te mozaiki, sztukateryjki i wszelkie inne ozdobniki. Kocham garściami!:





Kolorów brak. Świat przedstawia się w szarościach i niebieskościach. Czasem tylko łamany ostrą czerwienią. O tym innym razem...