poniedziałek, 30 września 2013

Szaleństwo gumkowe






Branzoletkowe szaleństwo gumkowe. Dzieła mojej córci. Nie wiem, czy na Wisłą też dziewczyny na to zapadły?!
Pozdrawiam gorąco, słonecznie ienergetycznie

niedziela, 22 września 2013

Początek jesieni

U nas jest jeszcze bardzo zielony. Ciepły. Z temperaturą nie schodzącą poniżej 23 st.C . Rozświetlony. Słoneczny. Zachwycający. Szalenie energetyczny. Porywający.
Dużo słonka i uśmiechu życzę wszystkim...

wtorek, 17 września 2013

"Merylin Mongoł"

Dramat Nikołaja Kolady , w przekładzie Jerzego Czecha i reżyserii Bogusława Lindy
 
 Sztuka znana nad Wisłą doskonale. To o odczuciach własnych będzie. Pierwszy raz w teatrze za oceanem. Kiedyś zapalona teatromanka, teraz..., e, szkoda słów. Jak dla mnie zbyt krótko, zbyt szybko. Nie zdążyłam się nacieszyć, nachłonąć, wczuć. Pełen zachwyt. Tak dawno nie widziałam żywego człowieka, który wygłasza kwestie na moich oczach, na wyciągnięcie ręki, na wspólny oddech. Nic teatru nie zastąpi! Nic!
Co się zmieniło od moich czasów? Mikrofon. Świetna rzecz. I zaskakujący realizm w efektach scenicznych.  Pamiętam markowanie rzutu, ruchu, działania. Teraz to się dzieje i zachwyca. Aktor nie musi grać zaskoczenia, on jest zaskoczony. Ja jako widz też.
Kulesza rewelacyjna. Absolutnie. Dorociński choć tylko epizodycznie, zachwycający. Odniosłam wrażenie, że zdecydowanie swobodniej czuje się na deskach niż przed kamerą. Był naturalniejszy. Starzyńska Olga - młoda aktorka, a poradziła sobie doskonale. Główna rola. Nie ustępowała prawie Kuleszy, może lekko dykcja zawodziła. Widać duży potencjał. Pamiętam przedstawienia prowincjonalnego rodzimego swego teatru i jestem prawie przekonana, że tamci aktorzy sztuki by nie zagrali. Przekrzyczeli, przetupali. Może zmieniła się technika gry, a może nie. Byłam zauroczona. Cudownie oddany klimat rosyjski. Wielu mamy znajomych Rosjan i Ukraińców i nagle zrobiło się tak, jakby to oni byli na scenie a nie czterech aktorów z Polski.
I jeszcze Wnuk Dariusz, jojczący, skamlący, bezwzględny.
Sala pełna. Linda w dżinsach i koszulince, całkowicie wycofany, zawstydzony, nie on był gwiazdą. Cztery osobowości aktorskie na scenie, plus piąta reżysera i dużo skromności.
Widzowie przyszli na komedię (?!), zobaczyli dramat z myślą końcową, że najważniejsza jest nie wiara i miłość a nadzieja. To takie bardzo rosyjskie i prawdziwe, jednak.
Zdjęcia z internetu, z przedstawienia warszawskiego.
Na sam koniec tej uczty duchowej ponownie zauroczyłam się Nowym Jorkiem. Jest w tym mieście magia dzika. Planujemy całodzienny wypad na Manhattan.
Pozdrawiam cieplusio, jeszcze nie jesiennie.

niedziela, 15 września 2013

A miało być tak ładnie...

słonecznie, niedzielnie, wypoczynkowo, kulturalnie, w poniedziałek sklepowo i zakupowo, wolno i relaksowo. I co? I D.PA.
Wczoraj późnym popołudniem gadzina jakaś, może nawet wstawiona, najechała mi na auto. Saturnik stał spokojnie zaparkowany jak zawsze. Usłyszałam huk, lekko głuchy. Pomyślałam bezmyślnie, pewnie ktoś źle wymierzył odległość i kogoś klapnął. Nawet po czasie przez okno wyjrzałam. Moje autko stało spokojnie, bez znaków wklapnięć. Wieczorkiem było mi nijak.
Lakier zharatany na całej długości auta. Co z lusterkiem, widać. Szyba zrysowana. Niby da się z tym żyć. Ale żal ściska i szlag trafia. Co za matoł jakiś to zrobił. Lusterko lekko 200$ wyjdzie. Jak nie więcej. Robocizny nie liczę, mąż zrobi. Jutro siedzę w domu. Nie wyjadę z taką masakrą na ulice. Plany były rozległe. To teraz rozlegle mogę się pozłościć.
Cholibka, cholibka, cholibka. Wolny dzień od wieków jedyny. Dzieckom miałam ponabywać nowe szmaty do szkoły. Porosły nieprzyzwoicie przez wakacje. Za chwilkę chłody przyjdą, a moje długie spodnie mają, jakby co najmniej woda w piwnicy stała. Ktoś zapyta, co za problem? Ano jest. Uniformy dzieci noszą. Spodnie z określonego materiału, w określonym kolorze, bez kieszeni. Nie lubimy go ani ja, ani dzieci. Sztywny, sztuczny. Jak w takim czymś 8 godzin siedzieć. To nabywam Kasi takie bardziej "eneganckie", z lekkiego, przewiewnego materiału lub jerseyowe, szerokie. Póki protestów dyrekcji nie będzie, będziemy markować. W końcu upatrzyłam i kolor, i fason, i materiał. Ale nie pojadę i nie nabędę. Z Młodym podobnie jest. On portki w gumkę. Takie są tylko do rozmiaru 7. Chłopak, dłuuugi (8) a chudy. Znalazłam. Nie pojadę. Lusterko wisi smętnie. Popołudnia mamy pozajmowane. Chlibka raz jeszcze.
Do teatru dziś jedziemy. Mój Boh, pierwszy raz od tysięcy lat. Uczta kulturowa, a tu taki ambaras. Moim mieli my jechać. Kto w Niu-Jorku był, wie, że tam najlepiej małym autkiem się jeździ i jeszcze lepiej takim małym parkuje.
Tak sobie myślę złorzecznie, niech ta zaraza piracka choć czkawkę godzinną ma. Zniszczył i nawet się nie zatrzymał!
Szlag!
Pozdrawiam cieplusio; ważne, ze nikomu nic się nie stało!

piątek, 13 września 2013

To i zaczęło się...

Pierwszy tydzień nauki za nami. Nami prawie wszystkimi. Rok szkolny kolejny rozpoczęły dzieci i tego samego dnia mama ich Myszulowa. Ciężki to był powrót dla ucznia najstarszego. Pełna reorganizacja zajęć dziennych ze szczególnym uwzględnieniem godzin popołudniowych. Kiedy to lekcji należy dopilnować, a i samemu się do qupy zebrać i rodzinę na kilka godzin osierocić, ku uciesze tej rodziny niestety, psia kostka, się doczekałam...
Młodszego dziecka plecak dzienny:
Chłopięcie moje w pani swej zakochane. Była to miłość od pierwszego rzutu. Staśku nauczycielkę z widzenia i słyszenia znał. Ale to teraz Jego pani jest przez rok cały i co powie, świętym się okazuje być. 
Staś chłonie wszystko i bardzo stara się być grzecznym uczniem. Kobietka lubi dzieci, to się czuje. Dla niej nie ma znaczenia ilość dobrych ocen w dzienniczku. Ona szanuje dzieci. I pewnie dlatego dzieci ją uwielbiają. Jest niekwestionowaną gwiazdą nauczycielstwa w szkole. Była też nauczycielką Kasi. Szybka, energiczna, konkretna, zdecydowana, z ogromnym poczuciem humoru. Niewysoka, drobna, trenerka triathlonu. 
Panna starsza:
Wkroczyła w doroślejsze życie. Uczennica klasy szóstej, czyli pierwszej gimnazjalnej. Do matury przystąpi w roku pańskim 2020.

Spokojnego, słonecznego weekendu życzę!

niedziela, 8 września 2013

Kamienny most i jaskienie 2

Było mikro, teraz makro:
Kamienny most:
Taki garbik naturalny. Lata temu oderwał się kawałeczek spory. Leży teraz i zachwyca. W pomiędzy jest szczelina, rzeczka podwodna i jedna z jaskiń. Samodzielne zejście nie jest możliwe.
Dalej kolejne wybrzuszenia i wgłębienia:
Jedna z jaskiń:

Turystów wita taki przystojniaczek:
I to byłby koniec tego odcinka. Patrzę i widzę, że zdjęcia nie są w stanie oddać piękna natury. Natury, która znajduje się w prywatnych rękach. Rękom tym chwała i cześć za chęć udostępnienia piękna zwiedzającym. 3/4 cudów natury amerykańskiej znajduje się na terenach należących do osób prywatnych, z tego ludzkie oko może zobaczyć może 1/3. Marnuje się tyle dobra...!
Pozdrawiam bardzo, baaaardzo serdecznie. Życzę spokojnego,miłego, słonecznego tygodnia.

wtorek, 3 września 2013

Cudo natury 2

             Natural stone bridge and caves
Jesteśmy w stanie Nowy York. Tereny piękne. Jadąc na północ po prawe ręce mamy jezioro, po lewej Góry Adirondack. Droga pusta. Starsze dziecko zauważa, że jakoś inaczej jest, dziwnie wręcz, bez ruchu, tłoku, pisku opon i dźwięków klaksonów. Jedziemy zatem międzystanową 87-ką. Jedziemy i jedziemy od naszego miejsca postojowego. W końcu na zjeździe 26. (wyruszyliśmy z okolic 23.) opuszczamy autostradę i wjeżdzamy na lokalną 9-tkę N. Przed nami ledwie kilka mil, ale i niemal godzina jazdy. Widoki zza okna cuudne. Łąki i góry, i pustka okrutna. Nieliczne gospodarstwa w stanie wstrząsającym. Czas się zatrzymał i nie ma ochoty ruszyć z miejsca. Ameryka sprzed stu lat. Prawie. W końcu dojeżdzamy do tabliczki z napisem "Welcome to Pottersville. Oddech ulgi. Trafiliśmy. Jedziemy dalej. Pustkowie. Znaki zapytania w duszy. Ale jest. Droga w prawo, droga w lewo i stacja benzynowo-naprawcza ze skupem puszek na wprost. Podjeżdzamy. Zaciągamy języka. Starsza pani skrzętnie "dusi puszki" i każe jechać około mili w lewo do baru, tam nam powiedzą dokładnie. Jedziemy. Bar, to barak blaszany, nieduży. Z wnętrza wychodzi młoda dziewczyna z maluchem na biodrze i z papierosem zwisającym z kącika ust. W głębi sali widzimy dwie starsze kobietki segregujące puszki. Zapytane kiwają głowami ze zrozumieniem. Tak, słyszały. Jest coś takiego. Za pół mili mamy skręcić w lewo i będziemy na miejscu. Z połówki zrobiła się mila i kolejne znaki zapytania. Niesłuszne jednak. Pojawiła się tablica.
Skręcamy zatem. Piaszczysty trakt. Jedziemy. Mija kolejnych 20 minut. Gdzieś przecież dojedziemy. To gdzieś to drewniany, okazały, dość nowoczesny budynek. Całkowicie nie przystający do minionych mil i godzin jazdy (miało być 20 minut, zrobiło się blisko 2 godziny). Parking w cieniu i młoda, przesympatyczna obsługa w środku. To i weszliśmy do raju skalnego, którego, o dziwo, nic wcześniej nie zapowiadało!
Zwiedzanie i odkrywanie rozpoczęło się od kamieni. To dzika pasja dziecka młodszego:
Ponoć marmur, przytaszczony z jaskiń przez Stasia:
Część przedstawianych kamyków została zakupiona, część osobiście przez dziecko wyłuskana ze szczelin.
 
Zdjęcia bez podpisów pochodzą z internetu, wykonane w Pattersvill, NY. Pani na ostatnim zdjęci to prawdopodobnie jedna z właścicielek pattersvilskich jaskiń. Okazy za nią pochodzą z różnych części świata. Przefantastyczne. I tyle będzie o kamieniach małych. Następny odcinek o tych duuużych.
Pozdrawiam serdecznie i ciepło.
ps. skamieniałe drewno z poprzedniego postu to wynik wypierania tkanki drzewnej przez krzemionkę i mineralizacja całości, ponoć w wyniku kontaktu z wodą morską(?!) poniekad. W Polsce też takie są.