wtorek, 31 maja 2016

Zabawy karteczkowe - edycja piąta majowa

Witam serdecznie w ten jakże, kolejny już, upalny dzień. Temperatura nie schodzi poniżej 30 st.C. Dla ciepłolubnych - pogoda wymarzona... Dla mnie konieczna jest jednak ochłoda. Tą okazały się być kartki okolicznościowe przygotowane na kolejne edycje zabaw u Uli i Ani. Tym razem prezentuję je razem. Zacznę od przyjemniejszych, chłodniejszych, orzeźwiających - zimowych.
W ramach zabawy bożonarodzeniowej u Uli  powstało takie oto:
Szalony, fikuśny elfik w cuuudnej czapie. Rozrabiaka nieznośny, acz słodki jakże...
Dla Ani, u której w maju rządziły czerwień i biel powstała kartka retro z Mikołajem w roli głównej (pierwsza wytyczna)...:
Śniegiem oprószony on i okolica...
Kartka okolicznościowa z czerwienią i bielą to kartka na urodziny do synowego kolegi. 10. urodziny, to piękna okoliczność przyrody, poważna i odpowiedzialna. Ale, że to wciąż rozbrykane dziecko, to otrzymała i on jubilat, i ona kartka moc kolorowych balonów...
Papier - wyrób własny. Serwetka, folia, żelazko... Właściwie jestem zadowolona... (z papieru...).
I ostatnia prezentacja, najmniej udana, gdyż i sercu daleka. Baranek wielkanocny z chorągwią. Nie mój klimat. Coś tam powstało...
I trzy karteczki hurtem...:

Pozdrawiam cieplutko, słonecznie i wdzięcznie.
Życzę dobrego, spokojnego czasu

środa, 25 maja 2016

Choinka 2016 - maj

Witam serdecznie i wyjątkowo ciepło. Na zewnątrz temperatura sięga + 30 st.C. Szczęśliwie nie ma jeszcze wilgoci. Jest natomiast kolejny słodki anieli, czyli praca na zabawę do Kasi.
Ukryło się maleństwo przed skwarem w cieniu tujowych gałązek. Całkiem mu tak dobrze. Jednak jeszcze lepiej w towarzystwie pozostałych aniołków i oczywiście w cieniu...
Piętro wyżej nad prezentowanym towarzystwem mieszka rodzinka kardynałów. Rodzice w ciągłych rozbiegach. Jedno młode chyba wybyło. Takie dorosłe niby... trudne do uchwycenia... W przeciwieństwie do mojego aniołka...
Pozdrawiam cieplutko, słonecznie i wdzięcznie.
Życzę dobrego, spokojnego czasu.

piątek, 20 maja 2016

O różnościach słów kilka...

Witam serdecznie, cieplutko, w pełni majowo. U nas wiosna na całego. Za oknem spomiędzy krzewy pozwalają podpatrywać się kardynały ptasie. Wiemy kiedy on - cuuudnie czerwony, kiedy ona bura z pomarańczowatym dziobem i kiedy one małe nieopierzone, nijakie  dwa trelują...
A propos czerwieni... Tu nasuwa się odpowiedź na ewentualne pytanie - gdzież to byłam, gdy mnie nie było. Odstawiałam otóż dzikie, orgiastyczne wręcz harce z maszyną do szycia. Boh słodki, co za przyjemność to była...! Kiedyś szyłam, potem dłuugo nic, teraz nawet chrobot nienaoliwionej maszynerii sprawiał radość. Pewnych rzeczy się nie zapomina, a kiedy się sobie przypomni...
Dla samego szycia przyjemnego szyć nie szyłam. Z konieczności te radości. Synu przeobrazić się musiał był w postać wielce malowniczą. W ramach prac domowych-zleconych, narzuconych Juliuszem Cezarem miał się stać. Mniemam, że się udało:
To w ramach tzw. "żywego muzeum". Uczniowie czytają książkę biograficzną jedną lub kilka dotyczącą wybranej postaci, przygotowują wystąpienie, uczą się na pamięć i prezentują. Dla czwartoklasistów jest to nie lada wyczyn. Proszę mi wierzyć. Całkowicie inna forma czytanej książki. Masa faktów do zapamiętania i pierwszy raz nauka czegoś na pamięć (tak, tak, dopiero w 4. klasie, na polskie w 3.). "Przemowa" miała trwać od 3 do 5 minut. Proszę takiego Cezara streścić w 5 minutach, do tego miało być przystępnie, prosto wręcz, ale nie nudno i koniecznie z odrobiną humoru - jeśli tylko się uda. Powiedziane klarownie, spokojnie i  pewnie... Pierwszy raz wystąpienie najpierw przed klasą (to na ocenę), potem przed rodzicami na sali gimnastycznej.
Nasz Juliusz był na bogato. Wszak wiadomo... Synu sam "projektował" strój, matka tylko wykonywała. Poszły dwa prześcieradła, lamówki złote, troszkę podszewki złotej również, na liście, pasmanteryjne dodatki. Skąd pierścienie, nie ma co wnikać....
 Prezentacja trwała blisko godzinę. Wystarczyło podejść do wybranej postaci, wcisnąć zielony guziczek, a postać ożywała i o sobie opowiadała.
 Przeważały nazwiska tubylcze. B. Frankliny, W Disney'e, Heleny Keller, ale były też królowa Elżbieta od Tudorów i księżna Diana. Pojawili się również nasza Maryś Skłodowska i rewelacyjnie zaprezentowany Van Gogh i oczywiście Cezar Juliusz...
Matka dumna jestem. Dodatkowo zauważyłam u dziecka delikatne aktorskie zapędy. Te spojrzenia, brwi uniesienia, gdy informował, jak to Cezar ziemie dla Imperium zdobywał a majątki dla siebie na lewiźnie odkładał...
Całość prac - sympatyczna. Dzieciaczki cudnie przygotowane, choć stremowane. Duże przeżycie! I powrót do maszyny, może na dłużej...
Pozdrawiam cieplutko i wdzięcznie,
życzę dobrego, spokojnego czasu...
ps. włos elfi koniecznie do przefarbowania pójdzie, decyzja zapadła...

niedziela, 8 maja 2016

Elfik kaprawy...

Witam cieplutko, słonecznie, wiosennie, w błękicie czystym i dzikiej zieleni. Na wstępie mego listu, oj nie, wpisu mego na wstępie... tez chyba źle... W każdym razie początkiem pisania pragnę dziko podziękować za tyle ciepłych, życzliwych słów. Kasi ukłon uśmiechnięty za luz...  Biegnę donieść, że warczenie z lekka cichnie. Warczące wściekłe nie było. Fochy tylko strzelało. Zarzuciłam w kąt - się opamiętywać zaczęło...
Foch przykleił się niestety do mnie. Narzekać będę i marudzić. Obawiam się, że to dość powszechne zjawisko na tym blogu. Czemuż to szklanka nie jest w połowie pełna tylko pusta?! Dziecki przekonują, iż nawyk ten znad Wisły przywleczony.... Chyba się na nie oburzę...
Do rzeczy i marudzenia wracając. Wymyśliłam sobie pięknej urody hafcik. Marzenie wręcz, a może i nawet dwa. Dla dziecka starszego. Pannie się spodobało. Jak za elfami i wszelką eterycznością nie przepada, tak tym razem zachłysnęła się i zauroczyła. Gdy jeszcze duszy okami delikatne lile w kropeczki malusie zobaczyła, czynić prosiła. Poducha małych rozmiarów miała to być, ku wygodzie i ozdobie, tudzież koleżanek zawiści ewentualnej. Miało być, ale nie ma i chyba nie będzie. Co się oto wyłania...:
Maszkara panie, maszkara dzika ! W pęku kolory wyglądały obłędnie, idealnie, zachwycająco. Róż świetlisty i zieleń wyplutą jakoś może i byśmy zdzierżyły. ŻÓŁĆ natomiast okazała się być nie do strawienia. Rzuciłam w diabły. Nitki pochowałam. Kanwy kawałek głęboko schowałam. Niech mara przepadnie i nie dusi.
Się wychynęła, wypełzła i w ręce się pcha. Nie dam się. Nie natychmiast w każdym razie. Kłak przefarbować przyjdzie. Może uda się odratować...
Co tam krzyżyki kaprawe. Magii photoshopa uległam i poległam... życie...

Pozdrawiam cieplutko, wiosennie, śpiewnie.
Życzę dobrego, spokojnego tygodnia...

niedziela, 1 maja 2016

Warczący haft...

Witam cieplutko, słonecznie, wiosennie. Pięknie dziękuję za słowa miłe i sercu bliskie, na które łasa każda z nas, a które to karteczk dotyczą. Kartkowo zrobiło się bardzo. A to niestety nie do końca moja wina. Hafty w planach były. Ba, na warsztacie nawet. Niestety, zbiesiły się. Bardzo! Zniechęcały do siebie, burmuszyły, wierzgały i kopały niemal. W końcu, co tu kryć - warczeć zaczęły. Dosłownie, bez przenośni!. Co było robić? Zważywszy, że z drugiej strony kanapy czytnik z książkami mruczał przymilnie a zachęcająco... Nie zwykłam z naturą walczyć, zwłaszcza martwą. Miała być zawieszka na zabawę u Kasi, pokonana odpuściłam. Pokazuję zadek.
Później publikowany nie będzie, to może praca przejdzie, gdy ąfasem zaprezentuję... Warczeć przestało i zębiska szczerzyć na minutę przed finiszem. Nie zdążyłam. Przykro mi bardzo, ale trudno. Nie lubię nie wywiązywać się z zobowiązań. Na warczący haft jednak nie ma rady...
Biegnę oglądać piękne wytwory rąk Waszych....
Pozdrawiam cieplutko i życzę tylko uśmiechniętych chwil...