poniedziałek, 30 maja 2011

sobota, 28 maja 2011

Poskarżeństwo

O zadku Marynim będzie. Dzień ma się ku końcowi, a chłodu ani widu, ani słychu. W poniedziałek było marne 17 st. C. We wtorek jeszcze padało, peany pochwalne wypiskiwałam o dobroczynnych kroplach. Od środy szlag trafił wszystko i zaczęło prażyć. Na 30 st.C wskoczyło i nawet nocą niechętnie do 25 schodzi. Do tego klasycznie na okolicznych wsiach w takich przypadkach o wietrze można li jedynie pomarzyć, a stopień wilgoci w powietrzu wdychanym rośnie. Znaczy łaźnia fińska na zewnątrz. Kto nie odczuł na własnym jestestwie, nawet nie jest sobie w stanie tego wyobrazić. Pożytek jest, nie powiem. Pranie na pieprz wysusza. Co tam pranie, prań kilka za jednego dnia. Tylko sił na życie jakoś brak. Wciąż zapominam ogródek podlać. Chwała, że 2 tygodnie wodę pompowało, jakoś się jeszcze trzyma. Dziecki nie chcą jeść i dobrze. Noce w malignie i oblepieniu. Od dziś wiatraki w robocie. Żar z nieba. Robótkowo stanęło. Wszystkie zaplanowane hafty wykonane. Jeden do uwiecznienia. Pomysły na wykończenie o zmiłowanie proszą. Nie mam chęci jednak, by w auto wsiadać i po sklepach gnać, konieczne elementy zanabywać. Sama myśl, że trzeba po ulicach miast przejść, wykańcza i stresuje, po tym upale noga za noga się wlec... Marudzę, wiem. Przepraszam. Jakoś nie lubię ciepłoty...
Pozdrawiam ożywczo!

czwartek, 26 maja 2011

Przedszkolna wyprawa w cały świat

Syn pojechał na wycieczkę. Przedszkolną. Przeżywam to silno, jako że jedną z opiekunek byłam. Do tych pór na wycieczki (córki) jeździł Tate. Cel wyprawy - muzeum techniki i wszelkiej dzieckowej swawoli. Najciekawsza dla maluchów była jazda i sam fakt. Dzieci w wieku lat 5,4 i 3. Problemów żadnych. Wrażeń moc. 3 godziny pilnowania minęły niczym wiosny mgnienie. A raczej nie pilnowania, a uczestniczenia, oglądania, bawienia się. Każda mama miała pod opieką 2, 3 dzieci.  To prawie jak z własnym rodzicem. Inna sprawa, że dzieciaczki szalenie ufne, tuliły się, garnęły, za ręce ciągnęły. Nasza grupa ubrana była w czerwone koszulki. Znak rozpoznawczy i miłe dla oka tło. I tak pięknie za rączki się trzymały, w parach swoich wędrowały...
Wyjście z przedszkola:
czekanie na autobus:
wsiadamy:
jesteśmy:

zabawy i odkrywanie:

oglądanie:
spożywanie:
wygłupianie:
Co mi się podoba: Pomoc rodziców. Nie jednego, dwóch, a jak wspominałam, jeden rodzic na 2,3 dzieci. W takiej sytuacji nie ma problemu i z 3-latkami. Nikt się nie zgubi, co chce poogląda, dotknie. Opiekun wszystko kontroluje i nie stresuje się. W grupie mojego syna panie wychowawczynie koncentrowały się na dopieszczaniu dzieci, dźwiganiu prowiantu i logistyce wszelkiej. Pod czujnym okiem kwoczym wszystkie dzieci miały.
Wszystkie dzieci ubrane w jeden kolor, a na pleckach naklejka. Ktoś się oburzy. Powie, że dzieci pometkowane. A to zwykłe bezpieczeństwo. Na kartce podane są numery telefonów i dla opiekuna, na wypadek zagubienia się poza całą grupę, i w bardziej dramatycznej sytuacji. Oraz nazwa i adres przedszkola. Same dzieci bardzo pilnowały, by karteczki były na swoim miejscy.
Posiłek. Maluchy doskonale radziły sobie w samodzielnym jedzeniu. Wyjmowaniu produktów z torebek, Piękne jest to namaszczenie, z jakim zabierają się do jedzenia. I właściwie wszystko co przygotowały mamy zostaje zjedzone. Nie ma marudzenia, grymaszenia. Super.
Kula. Metalowa kula, która powiększa się i zmniejsza. Inne oglądanie z dołu, inne z galerii na piętrze. Za każdym razem to samo zaskoczenie, kiedy pomału, pomału i nagle...!
Jestem matka sentymentalna...

wtorek, 24 maja 2011

W przerwie

Miedzy jednym deszczem a drugim wybraliśmy się na maleńką wycieczkę. Zawinięci wodą, nad wodę oczywiście. Na przystanie, tuż za miedzą. Piękne widoki. Zapachy z dzieciństwa. Z nizin środkoworodzimych pochodzę, ale zapach wodorostów, rozkładu rzecznego z dzieciństwem silnie się kojarzy. To i wiadomo, większości bliskie wspomnienie jest. I statki zacumowane oglądać lubię, pasjami. Wszelkiej maści. Nawet łódeczka rybacka zachwyty wywołuje. To z kolei pierwsza wyprawa z Tatem nad morze. Tylko my we dwóch. Uczyłam się wtedy pisać swoje imię, na kartkach do Mamy i maluśkiego brata. I stare molo i nieczynne nabrzeża i coś co było, służyło, a teraz tylko w rozpadzie jest. Stare może nie pobudza wyobraźni. Ono wielbione jest nad świat. Godzinami mogę chłonąć i wciąż jest mało... Woda:






A maszty żaglowców i przestrzenie wodne mrowienie wywołują. Choć żegluga to zjawisko obce i nieznane. A wszystko to takie jakby w chwili zatrzymane, spowolnione. Pewnie swoim rytmem toczy się i jest, by oczy koić...

niedziela, 22 maja 2011

Tudorów kwiat...

Nowe maleństwo. Całe w czerni...

Pierwszy raz na warsztacie haft czarny z obca zwany blackwork'iem  i niecierpliwie czekam na finał. Wbrew pozorom wstępnym, praca przyjemna, schemat coraz częściej odpoczywa... Robione niefachowo, ot, tak jak wygoda nakazuje. Tył niechaj pozostanie w mroku...
Ślicznie dziękuje za odwiedziny i wszelkie pozostawione komentarze. Wciąż mam problemy z bloggerem. A to zdjęcia nie tak, a to dawny post przerzuci jako najnowszy. Czasu na to pewnie potrzeba, czasu...
Pozdrawiam słonecznie i radośnie.

piątek, 20 maja 2011

Mini album

Dzieło rąk poniekąd syna, czyli dziecka młodszego Pomysł i wstępne wykonanie dziecka starszego, czyli córci. Albumik wykonany jest z torebek śniadaniowych. Wymiary 13x13,5, tak plus/minus.
Torebki, jak poinstruowało dziecko,  można zszywać, można kleić. Panna nadobna wykonując albumik dla siebie, nie wiedziała, że zanurzyła się po uszy w scrapbookingu. Ot, zasiadły z przyjaciółeczką-sąsiadeczką na łóżku. Uprzednio powyciągawszy wszelkie kartki, naklejki, bloki i co tam jeszcze. Nie wiem, nie wchodziłam. Coś szeptały, czymś szurały. Śmiały się i było im dobrze. Pomysłu pozazdrościł menćizna młody. Zapragnął mieć podobny. Kasia zrobiła bazę. Młodzieniec wybrał zdjęcia, gonił matkę do drukowania, do podcinania podkładów.
Kleił sam, prawie. Dekorował z siostrą. Zaniósł do przedszkola. W każdy piątek pokazują coś, tematycznego lub dowolnego i opisują to, przedstawiają. Takie mówienie i pokazywanie. Interesująca forma. Dziecko uczy się samodzielnie opisywać przedmiot, jednocześnie musi zrobić to przed grupą. Przełamuje nieśmiałość, nabywa pewności i precyzji wypowiedzi...





 
I na koniec zestawienie dwóch albumów. Wersji wstępnej i tego już gotowego, wypełnionego niby zdjęciami, dodatkami, doklejkami. W domyśle jest jeszcze dołączenie zdjęć do pozostawionych, otwartych kieszonek. Te kieszonki to niesklejone torby. Można je związać, spiąć, wypełnić. Kiedyś.
Nie będę kryć, że pomysł mojej 9-letniej córy wprawił mnie w zachwyt. Drugi powód do radości i dumy, to fakt, że dzieci naśladują poczynania mamy. Znajdują w tym setną zabawę, rozpowszechniają. Przyuczają koleżeństwo. No i Kasia kartki urodzinowe dla koleżanek wykonuje sama...

poniedziałek, 16 maja 2011

Ona

... jest na pięknęj miętowej kanwie; można też odrobinę pistacji dodać:


Zdjęcie nie jest ostre, acz w 98% oddaje kolor kanwy. Dostałam ją czas jakiś temu od Dorotki. Patrzyłam i wzdychałam. Do koloru i delikatności materii. Bałam się profanacji. W końcu znalazłam odpowiedni chyba obrazek, by kanwę spożytkować bez bólu i wyrzutu sumienia. Pierwszy raz pracowałam z takim "podkładem". Te których  używam na co dzień, w pierwszej fazie są sztywne, silnie krochmalone. Bardzo ok, w trakcie pracy przechodzą do fazy szmatowej. Po uprasowaniu znów są bardzo  i nawet więcej. Ta od początku była miękka, delikatna. Pierwszy raz z taką pracowałam. Nie zmiętoliła się, nie pogniotła. Za tamborek robią własne palce. Inaczej nie potrafię. Kanwą jestem zachwycona. To DMC. Z obrazka zadowolona jestem mniej. Inna struktura kanwy wymagała chyba użycia większej ilości nitek. 3 zamiast ulubionych 2. Są prześwity. Myślę też, że kapelusz zyskałby na uroku, gdyby użyć do niego nici metalicznych. Nic, innym razem. Może...
ps. Ślicznie przepraszam wszystkich , którzy pozostawili komentarz pod poprzednim wpisem, a komentarza tego nie widzą. Blogger miał kłopot wewnętrzny. Czas krótki nie pracował wcale. Potraciły się posty. Po czasie wróciły, jednak bez komentarzy. Liczę na wyrozumiałość i zrozumienie...
Pozdrawiam gorąco

czwartek, 12 maja 2011

Wycieczka

Pogoda tak piękna, że grzechem jest siedzenie w domu. Dziecki po szkołach, małż wyjątkowo wcześnie zjechał na pielesze. Zachciało nam się natury. Nie osiedlowego parczku obeznanego do bólu i każdego listka. Zachciało nam się natury szerszej. Że już 17.00 dochodziła, daleko zanieść nas nie mogło. Ot, taki wypadzik nad rzekę. Dla jednych ona duża, dla innych mała. Zależnie od punktu widzenia i siedzenia. Słona:


Kilkanaście metrów w dół od świata i nagle cisza, wody szum, mewy skrzek, kaczki kwak. Spowolnienie, rozleniwienie, przestrzeń. Lubimy takie miejsca. Gdzie tylko usiąść, wpatrzeć się i być.


W rzece jest ryba. Czy zjadalna? Śmiem wątpić. Amatorów jednak nie brak. Miło patrzeć na wędkarzy, na świat z perspektywy kijka w wodzie...



To tak z przodu. Od zadka zaś klif wysoki na kilkunastu luda, kto wie, może nawet więcej...


Plac zabaw dla dzieci. Zejście nad wodę dla odważnych i kręcenie się w miejscu jak bąk, by ogarnąć, zapamiętać, wchłonąć, to co wokół...


 

I troszkę zaskakującej przyrody...




Te cudownej urody dzwoneczki, to kwiat na drzewie, co i widać na zdjęciu. A drzewo to, jeszcze małe, umiejscowiło się w szczelinie skalnej. Może nie skalnej, wyrasta spomiędzy ogromnych głazów, pewnie ludzką ręka narzuconych. Niemniej ze skały nad wodą taka niespodzianka. Piękna, zachwycająca, zaskakująca. Co to jest?!
Dwie godziny biegania po polanie, snucia się, zapatrzenia. Dwie godziny odcięcia od szumu, gwaru, natłoku. Dwie godziny oddechu, zapamiętania, oderwania, a wszystko to mając przed oczami szum i gwar, tylko przez wodę...
Pozdrawiam wszystkich gorąco i słonecznie.

wtorek, 10 maja 2011

Całość...

prawie:


Zostało cieniowanie i podkreślenia oraz najważniejsze - wykorzystanie. O tym jednak sza!
Pozdrawiam gorąco z odrobinką przyjemnego wiaterku i ptasimi trelami.
ps. szpakowate zaczynają gonić wiewióry. Oj będzie się działo...

sobota, 7 maja 2011

D'oiseaux

Tytułowy ptaszek jest ledwie fragmentem całości. Całość w swym przeznaczeniu zostaje jeszcze tajemnicą, podobnie jak  i pełne wykończenie obrazka. Dziś jedynie ptaszyna. Tytuł krótki, by w boczną szpaltę jednym wierszem mógł się zmieścił. A z obca nazwany, by nieco tajemnicy zasiać. Obrazki:


Całość wygląda mniej więcej tak:

piątek, 6 maja 2011

...a nad nią fruwa motylek, co to go nie ma...

Na powitanie mały obrazeczek. Czyniony  z myślą o Wielkanocy. Zrobiony na czas owszem. Wykańczany będzie, jak i pozostałe prace jajeczno-zajączkowe, dopiero na przyszłoroczne święta. Dziwny proces produkcyjny zaczyna u Myszulowej panować. Nic to, czas na pokaz:



Wzór w posiadaniu dzięki Elishafciarce. Za co dziękuję prześlicznie! Równie ślicznie witam wszystkich w nowym progu wynajętym.

środa, 4 maja 2011

zaczynam

Blox przestaje mnie lubić. Mimo zatem ogromnej do niego sympatii, nie pozostaje nic innego, jak tylko, chwilowa przynajmniej, zmiana adresu. Kto wie, może się nawróci? Spokornieje i zechce współpracować? Zaczynam flircik z bloggerem. Bardzo nieśmiały, nieporadny, pełen obaw i strachów, ale co tam. Obawiam się, że podjęcie ryzyka jest nieodzowne. Gdyby koza nie skakała, to by nogi nie złamała, ale też nie wiedziałaby, ze ją złamać może...