wtorek, 1 lipca 2014

"Stasiu" of Liberty (3)

czyli człapiemy w zieloną panią...
Na tarasiku pobyli, oczu nacieszyli. Oddech, nowe siły i można iść dalej. Wracamy do środka. Jest jasno, widno i chłodno. Panie strażniczki z kącika wypatrzyły nas i wołają do siebie. Wszak my ci zaobrączkowani. Okazuje się, że nie wszyscy kolorowe paseczki na nadgarstkach mają, wręcz niewielu ich, by nie powiedzieć, że na ten moment tylko my. Podchodzimy. Pani opaski rozrywa, pozbawia nas ich, prawie jak ubrania, zaporkę odciąga i każe gęsiego iść w górę przed się. Robi się nagle niewiarygodnie ciasno. Tak od biodra do biodra. Nie zauważyłam wcześniej wejścia do SL. Maleńkie, drobniutkie, chudziutkie. Mozolimy się. Mąż, dziecko starsze, dziecko młodsze i na końcu ja. Przed nami 46 metrów w górę. Przede mną piętki Stasia. Stopnie wysokie i wąskie. Damska dziewiątka nie mieści się. Pół stopy zwisa. Niekomfortowo jakoś. Idziemy. Odwrotu już nie ma. Nie ma możliwości zejścia. 
To droga tylko w jedną stronę. Coraz ciemniej, coraz duszniej. Staś co chwilka częstuje mnie piętą w nos. Zostaję na odległość stopnia. Mały nie lubi wysokości, a to stromizna dzika. Dziecko woła. Czuje się bezpieczniej, kiedy czuje, że jestem tuż "obok". Brakuje tchu. Nie rozmawiamy. Wspinamy się. Ręce dziwnie mokre. Kolanka zaczynają drżeć. Kręcimy się jak bąki po spiralce w górę. Pocieszam siebie i Malucha, że na górze czeka nas prawdziwa uczta. Wszak zawsze tak jest - mozoł wspinaczki nagradzają piękne widoki, aż do zaparcia tchu... Będą na pewno. Póki co w mroku, no półmroku, wyziera tylko bliźniacza spiralka schodów. Pewnie ta do zejścia. W dół strach patrzeć. A może to starość w oczy zagląda moje i niepokojem  na wysokościach, tudzież wąskościach sypie?! Ręka się ślizga po poręczy. I jako żywo nie potrafię powiedzieć - jedna to była poręcz czy dwie. Gdy kwadraty szły - na pewno dwie, potem, kiedy to w dziką spiralę przeszło jedną rękę trzymałam na ramieniu syna, Kachna boczkiem się pięła z obiema rękami na jednaj stronie, czyli raczej poręcz z jednej strony. Uffff. Wreszcie jest. Platforemka nad głową. Docieramy. Będzie można się rozluźnić, wyciszyć i zachwycić... Spiralka się wyprostowała.
Nie kręcimy się. Człapiemy do góry, ale po prostym. Wciąż jakoś niefajnie patrzeć w dół, niefajnie i patrzeć w górę. Bardziej zgadujemy wysokość, niż widzimy. Nagle jasność. Elektryka bije po oczach. Metal i te drugie schody. Ło matko, jak niemiło drżą kolanka. Do domu już chcę. Pal licho widoki. Zaczyna brakować odwagi za siebie i dzieci. Kachna co prawda nie marudzi. Małego, wiem, że zatyka. Pewnie oczy ma zamknięte. Kurczowo ściska moją dłoń na swoim drżącym ramionku. Niech my wreszcie już dojdziemy. Dzika droga na Golgotę.
Jest. Podest jest. Całe metr na metr. Kieruję Synula pod okna. Tam się można oprzeć. Tam ściana okienna, a nie przepaść...
I kucnąć będzie można, by drżenie kolan ukryć. I widoki, będą widoki! Póki co na platforemce nasza czwórka, pan strażnik, wielce duży człowiek i jakieś dwie osoby już schodzące. Dosuwamy się do okienek ściśnięci. To sobie póki co na "sufit" patrzę. Bardzo elegancki, falowany. Włoski to wszak pani zielonej. I okrągluśkie to wszystko elegancko, acz bardziej domyślam się niż widzę...  Właściwie to placki przed oczamy widzę. Zaledwie. Z drugiej strony miła jest świadomość, że jest się w "głowie" ogromniej rzeźby, że można dotknąć jej, dotknąć od wewnątrz; że to wszystko takie zgrabne, kształtne i że w środek wszedł człowiek i potrafił wstawić dwie pary pokręconych schodów, zrobił platformę widokowa, pozwala cieszyć oko drugiego ludzia. Tylko maleńkie to takie... Zdjęcia trudno zrobić. Jakieś tak ciemne są...
To co widać?! Nic nie widać! Kawałek wody widać. Magazyny na Brooklynie widać, kątem oka wyskok na ocean widać. Wielką D... widać. I po co ten trud? Się pytam! Namawiam dziecki, by podziwiały wody Hudson River i dźwigi portu na Brooklynie, kątem oka, tym drugim może kątem Manhattan zobaczą.... One chcą schodzić. Mowy nie ma! Stać i podziwiać. Niech matka odsapnie. Niech się wyciszy, spokój odzyska, uśmiech radości i pewności przyodzieje. Przed nami zejście. Znów spiralka, tylko w dół. O dziecięca nieświadomości... 
Zeszli. Podziękowali. Zaliczyli i powiedzmy sobie szczerze, chyba już nie powtórzą. Byli, zdobyli, odhaczyli. Da cyt! Na wyspę popłynę chętnie jeszcze nie raz. Na cokół wjechać windą mogę. Za koronę dziękuję. Jakoś nie czuję wewnętrznej potrzeby. Pomijam oczekiwania, kontrole, czy skórka warta wyprawki? Nie wiem.
Niewątpliwie warto dopłynąć i popatrzeć. Jest na co. Ta potęga, ogrom, piękno. Bez wspinaczki, chyba, że ktoś lubi. Osobiście bardziej lubię tak:

16 komentarzy:

  1. Wrażenie na pewno niesamowite... ale nie dla mnie... i przez lęk wysokości, no i przez nogi swoje też bym już nie weszła. Ale byliście, przeżyliście... Ja zdecydowanie wolę na zdjęciach popatrzeć :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. przybędziesz, windą wjedziesz, z tarasu piękniejsze widoki, a być zdecydowanie warto. Zdjęcia to nie życie, choć jego niewątpliwie namiastka... ewentualnie...
      Pozdrawiam cieplutko

      Usuń
  2. O matkoo! Ależ Ty sugestywnie potrafisz pisać. Normalnie czuję strach. Nie weszłabym tam za chiny ludowe. Lęk wysokości posiadam. Pamiętam jak wchodziłam na latarnię morską (chyba to było to) ze strachu zapamiętałam tylko wejście i o zgrozo zejście...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. przy dzieckach odważna muszę być. Kiedyś byłam sama z siebie, teraz jakaś z każdym rokiem bardziej lękliwsza...
      a i bo ta wyprawa na koronę to niemożliwie przereklamowana jest. Sama wyspa i widoki z perspektywy - miodzio i cymesik najczystszy. Godzinami można się włóczyć i głowinę zadzierać, a żegluga nawodna...mniam... :)

      Usuń
  3. hihi, szalona przygoda bez powtórek. Obyś jak najmniej takich wypraw miała. Ale szaleństwo jest widoczne więc warto było.
    Kochana, skoro tak sugestywnie opisałaś wdrapywanie się na Statuetkę wykreślam ją ze swojego kajecika marzeń. A niech miejsce zrobi na coś lepszego.
    Buziole przesyłam ze słonecznej wreszcie Warszawy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ale dlaczego wykreślam?! Zostaw. To swój smaczek też ma. A być na wyspie - obowiązek turystyczny! potem może i chęć na wdrapaczkę przyjdzie...
      Tak czy inaczej - polecam gorąco. Można i z niższych poziomów oglądać i wzdychać; a i tej wody szum, mewy skrzek, z portów ryk, ludzki gwar i monumentalne cUś, co w środku gra...
      Uściskuję ciepluśko i naszego nadmiernego gorąca podsyłam

      Usuń
  4. Jeju, dla mnie wyzwanie takie wejście, niby się nie boję, ale najgorsze te kręte schody, odzywa się u mnie wtedy choroba lokomocyjna, a tu zawijasów moc! Jednak tych widoków zazdroszczę, no i jakby nie było dziecka miały frajdę.Pozdrawiam i miłych dalszych wycieczek dla rodziny życzę!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Danielko, spodobałoby Ci się tu wycieczkowanie i nawet wspinanie, dla widoków choć....
      Pozdrawiam cieplutko

      Usuń
  5. Schapeau`bas dla całej Rodzinki. Ja tylko na 19 metrach czułam już "pietra", bo mi sie pod nogami wieża w Dobrzycy chwiała. W życiu bym za Wami nie weszła!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. eee, dzielna dziewczyna jesteś i świata ciekawa, weszłabyś!
      serdeczności zasyłam

      Usuń
  6. Niezapomniane przeżycia! Przez moment poczułam się jakbym tam była z Tobą :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Dziękuję za wycieczkę i dreszcz emocji :-) wlazłabym jak nic... ciekawska jestem... do dziś pamiętam gdy z moim dziecięciem w zespół w kolejce stałam do przymiarki ubioru strażaka, do zdjęcia odcisków i różnych innych takich... śmiesznie to wyglądało gdy w kolejce górowałam nad ośmiolatkami :-) no ale ja takich atrakcji będąc dzieckiem nie miałam :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. brawo Kasieńko i tak trzymać!
      Nas też ciekawość pchnęła i możliwość, nie konieczność zaliczenia, tylko do głowy nie przyszło, że tak mozolnie może być.
      Byłam tam już, na okółkę biegałam, to i atrakcja nieco mniejsza. Atrakcją miała być wspinaczka; i tu zwyczajnie poległam....
      Nigdy śmiesznie nie wygląda rozbawiona mama w gronie ośmiolatków, też często pcham się tam, gdzie moje dziecki. Tu problemu z tym nie ma, mamy niejednokrotnie więcej szaleństwa w sobie mają niż starsze pociechy...
      Uściskuję serdecznie

      Usuń
  8. A jak ja bylam to zamkniete bylo i tylko z dolu mozna bylo popatrzec. Za to slonko palilo tak mocno (choc byl to kwiecien), ze do tej pory pamietam jak mnie przysmazylo na raczka.
    Pozdrawiam z przeciwnego konca Hameryki,
    Motylek

    PS
    W niektorych szkolkach mozna kupic krzaczki porzeczek - ja mam i czerwone i czarne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. długo zamknięte było. Mój pierwszy raz też był tylko z dołu. Słonko piękne, woda podrasowane. Tym razem tez nie było inaczej, pierwsze poparzenie słoneczne za mną...
      Poszukam w katalogach, w okolicznych punktach porzeczki nie ma. Nawet u farmerów...
      Pozdrawiam ciepluśko

      Usuń