sobota, 26 stycznia 2013

Chwil kilka z książką

Naszło mnie lekturowo. Na tamborku robi się. Mozolnie, jakoś dziko pod górkę. Oczy odmawiają współpracy. Dziurki malusie, igła kłująca, wszystko rozbiegane, paluchy niezgrabnie duże jakieś i wysztywnione. Krzyżyki poniżej poziomu krytycznego. Szał. Szczęśliwie za oknem słonecznie. Od pierona zimno, ale słonko tak uroczo zachęca do życia. I pół centymetra śniegu spadło. Bajka wprost. Boh, jak człowiekowi do szczęścia niewiele potrzeba.
I o takim niewielkim potrzebowaniu jedna z ostatnio przeczytanych książek.
Opowieść naiwna, przewidywalna i prosta do bólu. Idealna do poczytania podczas sprzątania. No, ale to dla młodego pokolenia powieść. O miłości. Powiedzmy. Jednak tak. O naiwnym za wszelką cenę szukaniu chłopaka, gdyż to czas najwyższy, gdyż inne mają, a  ja nie, gdyż taka ja biedna i samotna. Bardzo to nie przystaje do rzekomego genialnie wysokiego poziomu umysłowego bohaterki. To jednak szczegół. Za moich młodości było troszkę inaczej, ale to było tak dawno, że wszystko mogło się zmienić. Priorytety wieku dojrzewania żeńskiego również. Ogólnie do poczytania na szybciocha. Książka dość nierówna, acz miła. I nie ma jednak co marudzić. Na bezrybiu i rak ryba. Podoba się okładka. Ponieważ w nie na bieżąco jestem ze wszystkim, to domyślam się, że jeden grafik jakąś serię opracowuje w wydawnictwie. To grafika kreska podoba się mnie ogromnie!
Z wiekowego przedziału wyższego kolejna poczytajka:
Grochola. Kto ją lubi, kto nie lubi, ważnie nie jest. Całkiem dobry język ma. Kształtny, dowcipny, myśl  godną czasem przemyci. Czyta się miło. Bez wnikania, zastanawiania. Bardziej dla formy niż dla treści. O niej jeszcze nie dziś. Dopiero pierwsze czytanie było. Ale forma już zauważalna. I tylko jedno zastanowienie. Czy myśmy aż tak zdziadziali, że wszędzie, dosłownie wszędzie w mediach mięsem trzeba się posłużyć? Myślę, że dobry język obroni się sam i obecna nowomowa podkraszona wulgaryzmami prostymi nie jest konieczna. No to ona mnie u Grocholi w Houstonie razi i zniesmacza. To raz, a dwa, - a propos mięsa - wielu facetów znam. Bardziej i mniej szalonych. Z przewagą na więcej. W różnych sytuacjach się bywało i obywało. Środowiska też różne się przewijały. Zdecydowanie jednak nie nasłyszałam się od nich tyle, ile naczytałam na kilkudziesięciu stronach książki Katarzyny G. Język książki uważam za zdecydowanie przesadny. Wiem, co piszę. Z drugiej strony, może moi znajomi prezentują bardziej wysublimowany poziom mowy, w tym i przekleństw. To perełki były i są. Cacka językowe. Mizianki piękne! A jakie dosadne i soczyste! Mniam... Wszak dobry wulgaryzm też nie jest zły....
I na koniec, z podwórka szkolnego:
Zdania jeszcze nie mam. Ledwie dwie strony przeczytałam. Jak nie muszę, to zostawiam na boku. Lekturka nasza szkolna. Do poczytania i wyuczenia się na pamięć na zajęciach. Taki styl. Póki co, dopiero zaczęliśmy i zgrzyt. Otóż do tej pory żyłam w przekonaniu i działaniu, że: najpierw czytam, poznaję treść, ustosunkowuję się, wyrabiam zdanie i pogląd, potem przystępuję do omawiania, czyli, było nie było analizy. I tu szok. Okazuje się, że nic bardziej mylnego w myśleniu i postępowaniu. Bowiem, pani najpierw prezentuje poszczególny rozdział. Zapoznaje z postaciami i ew. innymi takimi tam istotnymi, potem każe odpowiadać na pytania, na końcu pozostaje czytanie. Może niezła metoda, acz zaskakująca. Zobaczymy rezultaty. Białe (4 blondyny, jedna czarna, chyba się przefarbuję) mruczą, nawet się dziwią. Co tam jednak. Człowiek całe życie się uczy, to może teraz też. Póki co dowiedzieliśmy się, że: miasto w sensie town jest wtedy, kiedy obszar jest zamieszkany, ma ulice, sklepy, wręcz odwrotna kolejność. W każdym razie people and infrastructure = town. Kiedy ludzi nie ma, to nie ma i miasta. Może ono i jest na mapie, ale go nie ma i ten obszar co to kiedyś, niedawno był zaludnionym miastem, to on już teraz miastem nie jest. On jest pustkowie, bez miana miasta, nawet miasta wyludnionego. Jak się tak mocno zastanowić, to jakiś sens może i jest... Głupawki dostaje od tych zajęć. Hollywodzko się uśmiecham i pokazuję zbiorówkę z minionych dni:
Biegnę do haftowanek. póki słonka jeszcze ciut za oknem.
Pozdrawiam gorąco, spokoju i odpoczynku życzę i do kolejnego...

8 komentarzy:

  1. Ulciu, dziękuję za recenzje. Jak się nie ma zbyt dużo czasu, to takie opinie są cenne, żeby go nie marnować. Pewnie sięgnę po Grocholę, bo do tej pory czytałam wszystko. A tak przy okazji, ciekawa jestem co czytałaś za swojej młodości:)))

    OdpowiedzUsuń
  2. Edytko, Siesicka to był klasyk, Nowacka, a poza tym to już tylko panowie. Do tych pór jestem dziką fanką Nienackiego. Szklarskich wyczytałam całych, i wszystko co tylko wpadło w rękę. Liceum to była już druga młodość i leciała klasyka światowa z absolutnym odrzuceniem romansideł. Zakochiwałam się w twardej, mocnej literaturze męskiej, jakoś stylistyka bardziej pasuje, libo stawiałam na język i tu górowały kobietki. One rozśmieszały i bawiły. Głównie polskie pisarki. Potem była literatura liberyjska i utonęłam. To tak ogólnie. A bardzo ciekawa jestem Twoich typów. Fajnie odkrywać coś nowego, nieznanego, innego, a może takiego samego...
    pozdrawiam cieplusio

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ulcia, no to mamy trochę wspólnego:) W podstawówce uwielbiałam Siesicką, Musierowicz, no i jeszcze Snopkiewicz. Wszelka powieść historyczna też znajdowała u mnie uznanie. Szklarskich nie czytałam, bo znałam szczegółowo z opowieści taty, który był (jest!) ich wielkim fanem. W liceum też nie znosiłam romansów, zaczytywałam się biografiami (tu też na pierwszym planie historyczne postacie), miałam też fazę na Whartona, potem Coelha. Teraz na czytanie mam znacznie mniej czasu, ale bardzo lubię I. Iwasiów (polecam!), wciąż lubię biografie, sagi rodzinne, szczególnie te których akcja rozgrywa się na przestrzeni wieków, a korzenie rodzinne sięgają kresów wschodnich. Pozdrawiam:))

      Usuń
  3. Myszulko, masz rację z tym językiem Grocholi. Dla mnie wulgaryzmy w jej wydaniu nie do strawienia. Soczystość języka tak, tam, gdzie uzasadniona. Wulgaryzmy tak, tam, gdzie ilustrują środowisko, charakteryzują postać, ale nie po to tylko, żeby podlizać się czytelnikowi. "Piękni przegrani" Cohena to nadobna panienka w porównaniu z prozą naszej pisarki. A przecież raził mnie język tej "niegrzecznej", acz kultowej niegdyś powieści. Choć przecie młodsza dużo byłam, gdy do łapki po raz pierwszy wzięłam.
    Gwałt czyniony na języku naszym w dobie dzisiejszej boli bardzo. Nie tylko obsceniczność przykra, bo bez widocznego zamysłu twórczego innego niż tylko prowokacja. Ale błędy edytorskie, niedbałość, bylejakość wręcz interpunkcyjna i nie mam na myśli celowej stylizacji w dialogach. Zdiadzialiśmy. Dokładnie tak. Zatracamy się w nowomowie potwornej. W ubóstwie językowym, gdzie wyrazy typu: super i mega zastępują tak piękne nasze przymiotniki i imiesłowy. Żal. A może ramol ze mnie...? Staroć, którą odkurzyć trzeba jak artefakt jakiś w znaczeniu archeologicznym...
    Uwielbiam Cię czytać, mądra Kobietko :)))
    Uściski mocne ślę :))) i więcej śniegu niż pół centymetra życzę, a słonka życiodajnego...

    OdpowiedzUsuń
  4. Ramol żaden Aniu, myślę sobie, że zwyczajnie miałyśmy to edukacyjne szczęście, być uwrażliwionymi na słowo i jego formę. Coraz częściej łapię się na tym, że świadomie wybieram książki, w których nie zważam na treść, a zachwycam się językiem. Toż to dzika uczta i takaż przyjemność.
    W niechlujnych czasach żyjemy, niestety.
    Śnieg stopniał, wdzięcznie dziękuję, spłoniona cała, za miłe słowa. Słodka jesteś!
    Ukłony niskie zasyłam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzień dobry, Ulciu miła :)
      Zajrzyj tu: http://www.polskieradio.pl/9/1364/Artykul/786849,Jaume-Cabr%C3%A9-i-jego-traktat-o-zlu
      przyznam, że książka bardzo mnie zaintrygowała. Mam wielką ochotę po nią sięgnąć. Ciekawa jestem, czy u Ciebie jest gdzieś dostępna w polskim lub anglojęzycznym tłumaczeniu...
      Uściski :)

      Usuń
  5. A ja nie rozumiem, co ma wspólnego język mężczyzn z opisywanymi książkami?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ula napisała:" a propos". To była mała dygresja w związku z tematem: wulgaryzmy w literaturze. I w życiu. Jak ma się jedno do drugiego. Tak myślę. A jeśli było inaczej, to pewnie Ula się wypowie.

      Usuń