w tym obrazku:
Nie mój on. Zobaczony na blogu emart22. Wziął mnie i zachwycił szalenie. Czyż nie jest wart westchnień i wzdychnień? Mioduś! A ileż tam jeszcze innych perełeczek, można się zapatrzeć, zawzdychać, oczy napaść i pomarzyć...
sobota, 25 lutego 2012
wtorek, 14 lutego 2012
poniedziałek, 13 lutego 2012
Mount Tammany
.... czyli wschodnia ściana Delaware Water Gap, Appalachy. Tam to wybraliśmy się na niedzielną wycieczkę. Nad Wisłą zima i zatrważające mrozy, na okolicznych wsiach wiosna rozhulana na całego. Słonecznie, cieplutko, zachęcająco. To tylko w góry. Ledwie 1,5h jazdy i okom przedstawia się taki widok:
To po prawej stronie to Kittatinny Mountains w Warren County, New Jersey, z wspomnianym szczytem Tammany. Po stronie lewej znajduje się już Pensylwania i jej Mount Minsi w Górach Niebieskich, środkiem płynie rzeka Delaware. Postanowiliśmy zostać na własnych włościach, od nich rozpocząć poznawanie. Nie przekraczać granicy rzecznej. Parkowanie i wejście na szlak, bez przygotowania i ekwipunku, troszkę na szaleńca, w nieznane:
Właściwie już jesteśmy na szlaku. Staś koparkami podtrzymuje liany. Z czasem kopary powędrowały do rodziców, a miluścia ścieżka zamieniła się w ścieżkę mniej milusią:
Za nami jeszcze łagodnie i bezpiecznie:
Potem było różnie. Wciąż zachwycająco, możliwie do przejścia, acz z niespodziankami, takimi jak ta np. ściana skalna, co to po niej tylko czworakiem...:
Tudzież ze ścieżynki w kolejną ściankę...:
Na powyższym obrazeczku należy zauważyć, że szlak prowadzi nie na wprost, a zdecydowanie na ścianę po stronie lewej, dla oddechu piękny początek widoków na stronę pensylwańską - nagroda dla wytrwałych:
I dalej w górę. Zaczęła się polka i zębów zgrzyt:
Brak ścieżki, brak, stabilności. Głazy, kamienie, kamienie, głazy, korzenie i pragnienie, by się nie ruszały. Najostrzejsze i najtrudniejsze podejście. Nagle cały świat okazywał się być kamieniem. Za to w nagrodę taka wisienka:
Warto było. Zachwyceni wszyscy. Nawet maluchy doceniły widoki, tak bardzo przypominające (nam dorosłym) pienińskie załomy Dunajca, tak bardzo swojskie i sercu bliskie i co najważniejsze, poczuły radość zdobycia szczytu. Małymi kroczkami, ale skutecznie nabierają zauroczenia górami. Już zaczynają rozumieć, jaka to frajda po trudach wspinaczki otrzymać w nagrodę nie tylko przełamanie własnego zmęczenia ale i ten cud roztaczający się wokół, ten oddech pełen zachłyśnięcia i niedowierzenia, szczęścia...
Potem było ciężkie zejście. Wiadomo bowiem, że wejście w górach to pikuś malusi. Zejście zwłaszcza tam, gdzie ruchome głazy i niestabilny grunt pod nogą to wyczyn, po którym potrafi boleć wszystko, czasem nawet żyć.
Trzy godziny z dala od świata. W ciszy, szumie drzew i potoków. Cudno. Acz prawdziwie pięknie musi być latem i przede wszystkim jesienią. Buki, jesiony, leszczyny, graby. W planach mamy przejście całego jersejowego grzbietu. Potem skok do Pensylwanii i latem biwak nad rzeką połączony ze spływami po dość ekstremalnych jak na dzieci wodach. Tereny cudne. Pełne zwierza wszelkiego. Niedźwiedzi tam zatrzęsienie, czarnych i żmij, tudzież innego dziadostwa jadowitego. Przyznam, że troszkę tracę zapał i choć wyprawa przypomniała dawne dobre czasy, boję się. Wszak w każdym kamienistym załomku może pomieszkiwać Timberback (z grzechotnikowatych) czy zawsze atakujący dla przestrogi Copperhead. Z drugiej strony czy jadowite może odstraszyć przed "zdobywaniem" wodospadów, wędrówkami, zauroczeniami, obcowaniem z przyrodą? O odwiedzaniu malusich pensylwańskich osad, troszkę niedzisiejszych i nieco jak z bajki nie wspominam. Pewnie nie. Na pewno nie!
Okazało się po czasie, że szlak, który przeszliśmy, należy do jednego z najtrudniejszych i najniebezpieczniejszych w tutejszym stanie, hm...
I jeszcze odrobinka przyrody...
Pozdrawiam gorąco i życzę spokojnego, udanego tygodnia!
To po prawej stronie to Kittatinny Mountains w Warren County, New Jersey, z wspomnianym szczytem Tammany. Po stronie lewej znajduje się już Pensylwania i jej Mount Minsi w Górach Niebieskich, środkiem płynie rzeka Delaware. Postanowiliśmy zostać na własnych włościach, od nich rozpocząć poznawanie. Nie przekraczać granicy rzecznej. Parkowanie i wejście na szlak, bez przygotowania i ekwipunku, troszkę na szaleńca, w nieznane:
Właściwie już jesteśmy na szlaku. Staś koparkami podtrzymuje liany. Z czasem kopary powędrowały do rodziców, a miluścia ścieżka zamieniła się w ścieżkę mniej milusią:
Za nami jeszcze łagodnie i bezpiecznie:
Potem było różnie. Wciąż zachwycająco, możliwie do przejścia, acz z niespodziankami, takimi jak ta np. ściana skalna, co to po niej tylko czworakiem...:
Tudzież ze ścieżynki w kolejną ściankę...:
Na powyższym obrazeczku należy zauważyć, że szlak prowadzi nie na wprost, a zdecydowanie na ścianę po stronie lewej, dla oddechu piękny początek widoków na stronę pensylwańską - nagroda dla wytrwałych:
I dalej w górę. Zaczęła się polka i zębów zgrzyt:
Brak ścieżki, brak, stabilności. Głazy, kamienie, kamienie, głazy, korzenie i pragnienie, by się nie ruszały. Najostrzejsze i najtrudniejsze podejście. Nagle cały świat okazywał się być kamieniem. Za to w nagrodę taka wisienka:
Warto było. Zachwyceni wszyscy. Nawet maluchy doceniły widoki, tak bardzo przypominające (nam dorosłym) pienińskie załomy Dunajca, tak bardzo swojskie i sercu bliskie i co najważniejsze, poczuły radość zdobycia szczytu. Małymi kroczkami, ale skutecznie nabierają zauroczenia górami. Już zaczynają rozumieć, jaka to frajda po trudach wspinaczki otrzymać w nagrodę nie tylko przełamanie własnego zmęczenia ale i ten cud roztaczający się wokół, ten oddech pełen zachłyśnięcia i niedowierzenia, szczęścia...
Potem było ciężkie zejście. Wiadomo bowiem, że wejście w górach to pikuś malusi. Zejście zwłaszcza tam, gdzie ruchome głazy i niestabilny grunt pod nogą to wyczyn, po którym potrafi boleć wszystko, czasem nawet żyć.
Trzy godziny z dala od świata. W ciszy, szumie drzew i potoków. Cudno. Acz prawdziwie pięknie musi być latem i przede wszystkim jesienią. Buki, jesiony, leszczyny, graby. W planach mamy przejście całego jersejowego grzbietu. Potem skok do Pensylwanii i latem biwak nad rzeką połączony ze spływami po dość ekstremalnych jak na dzieci wodach. Tereny cudne. Pełne zwierza wszelkiego. Niedźwiedzi tam zatrzęsienie, czarnych i żmij, tudzież innego dziadostwa jadowitego. Przyznam, że troszkę tracę zapał i choć wyprawa przypomniała dawne dobre czasy, boję się. Wszak w każdym kamienistym załomku może pomieszkiwać Timberback (z grzechotnikowatych) czy zawsze atakujący dla przestrogi Copperhead. Z drugiej strony czy jadowite może odstraszyć przed "zdobywaniem" wodospadów, wędrówkami, zauroczeniami, obcowaniem z przyrodą? O odwiedzaniu malusich pensylwańskich osad, troszkę niedzisiejszych i nieco jak z bajki nie wspominam. Pewnie nie. Na pewno nie!
Okazało się po czasie, że szlak, który przeszliśmy, należy do jednego z najtrudniejszych i najniebezpieczniejszych w tutejszym stanie, hm...
I jeszcze odrobinka przyrody...
Pozdrawiam gorąco i życzę spokojnego, udanego tygodnia!
Subskrybuj:
Posty (Atom)