Coś sobie myślę, że na szczęśliwym wzgórzu mieszkam. Powodzie nas omijają, huragany, kataklizmy. U nas śnieżnie i spokojnie. Kilka ulic w dół - połamane drzewa, konary większe i mniej nie dały rady śnieżnym ciężarom. Zatarasowane drogi, pozrywane przewody elektryczne, co oznacza zimno w domach. Jutro jedna ze szkół miejscowych odpoczywa - brak prądu. Pewnie radości z tego mało. W szkołach młodszych parady halloweenowe. Dzieci okrutnie na to czekają. I zagwozdka, jak te maluchy ubrać pod stroje. Wyjdą na boisko czy nie?! Pewnie ogacić trzeba. Zapowiada się słonko i 10 st.C.
Cukierasy przygotowane, odliczamy czas. Maluchy halloween traktują jako zabawę w przebieranie (kiedy maja to robić, skoro karnawału tu nie ma?) i zbieranie słodyczy. Ulice pełne są księżniczek, strażaków, kosmonautów i biedronek, cała reszta nie ma najmniejszego znaczenia.
Pozdrawiam cieplusio
ps. to tylko ociupeczka tego, co spadało z drzew (nad nami konar też zatrzeszczał, kiedyś niestety spadnie...):
ps2. okazuje się, że szalenie lubię, kiedy szczypie w nosy, szczypie w uszy, wariatka, czy co?!