Młody robin nastroszony, oburzony, rozeźlony "wędrował' nam po podwórku. Latać to jeszcze nie potrafi. Podskakuje i dopiero skrzydła ćwiczy. Duży już, solidnej budowy, wysoko wzbić się nie umie. Rozbawił nas swym nadęciem i zachwycił jednocześnie.
Chroniłam zbója od słońca, to niemal syczał czaruś naburmuszony. Niech mu się dobrze lata, fruwa, szybuje w przestworzach i niech wróci za rok, by własne gniazdo uwić...
Pozdrawiam słonecznie.
U nas jeszcze ponad dwa tygodnie wakacji...
Interesujący gość :)
OdpowiedzUsuńszalenie nadąsany, ale tylko za młodu, potem całkiem normalnieje...
UsuńPozdrawiam słonecznie
Mały gburek. Na pewno odwdzięczy się za Twoje starania. Do wszystkiego trzeba dojrzeć :)))
OdpowiedzUsuńoburzony był okrutnie. Młode robiny wyglądają przeopytnie. Mam nadzieję, że nie wystraszyłam cudaka i uprzejmie zachce wrócić za rok. Acz w tym nie wypatrzyłam gniazd. Nie zawsze jest święto, w roku ubiegłym zamieszkiwały tuż za oknem. Oglądaliśmy je każdego dnia...
UsuńPozdrawiam cieplutko
Ależ naburmuszony! A jaki uroczy :-)
OdpowiedzUsuńOj jaki uroczy, co z tego że naburmuszony?
OdpowiedzUsuń