Kasia, córcia moja, przyniosła swój pierwszy ćwierćroczny raport dotyczący nauki i postępów w owej ze swej nowej, starej już szkoły. Dla mnie to novum. Nie sam raport, takie znam od sześciu lat. Cztery razy w roku je dostajemy. Nowością jest szkoła gimnazjalna tak inna od elementarnej. Inna dla dzieci, dla nas Polaków bardzo normalna i wreszcie swojska...
To i czas na podsumowanie minionych nieco ponad 2 miesięcy nauki.Dziecko książek i zeszytów nie dźwiga. Wreszcie jest to ucznia wybór, nie nauczyciela decyzja. Podpory naukowe zostawia w locker'ze. Szkoły elementarne tego nie mają.W locker'ze zostawia też oczywiście bluzę czy kurtkę, szatni w polskim rozumieniu brak na każdym poziomie szkolnictwa. Podręczniki przynosiła (początki września) do domu tylko, gdy zadana praca z owego. Uczniowie dostali ze szkoły ipady (na użytek własny dzienno-nocny) i to są ich podręczniki. Kasia robi zdjęcia z podręcznika. Panna wychodzi z założenia, że taka "Książka" jest znacznie lżejsza. Łatwo dostępna, podręczna, wygodniejsza. Czasem tylko przynosi jakiś podręcznik na weekend, bardziej dla przyzwoitości. Zdecydowanie częściej zeszyty. Głównie wtedy, kiedy pracę domową rozpoczęła pisać w szkole bądź nie dokończyła jakiego projektu. Taki ipad nie jest normą na naszych wsiach, dziki wyjątek wręcz. Kłopot dla rodziców, korzyść dla kogoś. Nic to. Kasia stara się trzymać fason. Pierwszaków-sześciaków jest blisko sztuk 200. Wreszcie są dzwonki i inny nauczyciel do każdego przedmiotu. Plan zajęć każdego dnia identyczny. Zajęcia trwają 50 minut. Między nimi 5 minut przerwy. Troszkę to i mało. Czemu? W tym czasie uczeń za zadanie ma:
1. wyjść z klasy
2. pobiec do lockera, co by wymienić książki i zeszyty
3. pobiec do klasy następnej.
Gdzie podstęp? Klasy oddalone są od siebie możliwie jak najdalej. Jeśli Kachna zaczęła angielskim na parterze, na początku korytarza, to na naukę o zdrowiu biegnie na koniec korytarza na pierwsze piętro z zahaczeniem o skrytkę, co to ją należy otworzyć, i sprawnie zamknąć (kod 6-cyfrowy, z podziwem dla dziecka przyznaję - natychmiast opanowany). Dziecię moje ustawia się tak, by do tualety ewentualnie musieć iść miedzy nauką własną a jedzonkiem. Dlaczego? Blisko siebie i wolne ręce. Problem polega tylko na tym, że to jedyny też czas, by popsiapsiólić z koleżanką ulubioną, z którą widzą się tylko raz w ciągu bycia w szkole, przez te jedyne 5 minut.
Każde zajęcia z innymi dziećmi. Czasem ktoś się powtórzy. Ze swej macierzystej szkoły widzi się tylko z dziesięcioma osobami. Tylko z jedną na 200 jest na wszystkich zajęciach. Znają się od sześciu lat. To plus. Unikają się. To minus. Kiedyś przyjaciółki, teraz rozmyte powietrze. Życie.
Dziadek mówi, więzienie!
Kasia mówi, super jest! Córcia kocha swoją szkołę. Zaaklimatyzowała się natychmiast. Nie każdy przedmiot lubi, ale żadnego nauczyciela nie wymieniłaby na innego. Nauki bardzo dużo, w porównaniu z podstawówką, czy raczej prac domowych. Wiele dzieci wciąż ma problemy z wdrożeniem się. Kachna z pokorą przyjmuje każdy kolejny projekt do przygotowania i średnio po dwa eseje dziennie. Uczy się w szkole na Homework Study. Jest to czas własny. Oczywiście w tym własnym czasie uczniowie siedzą w klasie pod okiem opiekuna. Ale... mogą iść do biblioteki (Kaśka siedziałaby tam całymi dniami) pojedynczo, nie wolno uczniom spacerować po szkole. Mogą też przygotowywać w grupach projekty na ipad'zie, Pod warunkiem oczywiście, że na HS są dzieci z odpowiedniej grupy, czyli z określonego przedmiotu. Kasia nie ma tego szczęścia, zatem często rezygnuje z lunch'u.
Minusem jest to, że mimo iż Kasia jest w tzw. Honor Class, to ten honor obejmuje tylko 2 przedmioty w pierwszym roku. Pozostałe zajęcia są mieszane. Co to znaczy? Na angielskim i na matematyce są uczniowie wyselekcjonowani (dwie takie klasy), czyli z nagrodami "pryncypała" i z bardzo dobrze zaliczanymi testami stanowymi (pod uwagę brane są testy od 3. klasy). Zatem rozszerzony program nauczania, zwiększone wymagania, mniejsze klasy. Spokój i kultura. Dzieciaki wiedzą po co są w takich klasach. Na pozostałych zajęciach potrafi być dzika Ameryka. Początki były trudne. Jednak nauczyciele przygotowani są na wszelkie ewentualności. Szkoła też. Tu dyrekcja murem stoi za nauczycielem. Jeśli nauczyciel uzna, że uczniowi należy się uwaga, nikt tego nie kwestionuje, Skargę i pretensję rodzic może złożyć w wydziale. Mówię tu o niepoprawnym zachowaniu, wycieczkach personalnych do nauczyciela i niemiłych uwagach względem innych uczniów. To jest tępione. Zasada jest taka: dwa delikatne upomnienia słowne, potem 15 minut po zajęciach w klasie, dwie takie nasiadów kosztują pół godziny prac na rzecz szkoły, powtórka z rozrywki to dodatkowy wpis do akt. Uwagi nie ulegają przedawnieniu. Kończy się na niedopuszczeniu do zajęć. Niby nic, ale pierwszaki nie chcą paskudzić sobie kartoteki. Zasady są proste i czytelne. Tak na marginesie, pamiętam czasy szkolne mojego brata. Było to technikum zdecydowanie męskie. Panowie bardzo cenili sobie każde określone przez dyrekcję zasady. W końcu człowiek musi wiedzieć na czym stoi i ryzyko utraty chyba 25 złotych polskich w ostatecznej ostateczności powodowało, że panowie wiedzieli co robią, co i ile mogą stracić. Tu kar finansowych nie ma, ale wizyta w office potrafi ostudzić niejednego rozrabiakę. Co nie zmienia faktu, że klasy "regularne" sa liczniejsze i nieco głośniejsze.
cdn
Pozdrawiam gorąco i bardzo, bardzo słonecznie
Przeczytałam uważnie całość i zaczynam zazdrościć,pracującym w takiej szkole nauczycielom, bardzo podoba mi się także podejście do ucznia, uczymy, wyposażamy , ale wymagamy. Nasze gimnazja, to przechowalnia, słyszę niepochlebne opinie i od rodziców , i od nauczycieli.Pozdrawiam ciepło!
OdpowiedzUsuńDanielko, jeśli na myśli miałaś ipady jako wyposażanie, to ewenement. Pojawiły się w naszym mieście 2 lata temu a wraz z nimi zniknęły szkolne autobusy , nauczanie muzyki, część sekcji sportowych i język obcy. Zatem to nie do końca tak. Acz, fakt jest faktem, wyposażenie jest. O przechowalni nie ma mowy, choć tu system jest taki, że nie ciągnie się do najsilniejszych a do najsłabszych uczniów. Nie wolno stresować. To od szkoły, od ucznia natomiast wymaga się szacunku! To jest respektowane i zasadniczo zdaje egzamin. Nie ma komentarzy, durnot, dokuczliwości. Dzieci od zerówki uczone są, niemal mechanicznie, pewnych zachowań i postaw. Wiadomo są wyjątki, ale nieliczne i nauczyciel się nie boi!
UsuńPozdrawiam cieplusio!
Ja też przeczytałam uważnie. Dwa razy nawet. I podobasie! Bardzo nawet podobasie. A najważniejsze dla mnie zdania: "Córcia kocha swoją szkołę". " Zasady są proste i czytelne". "Tu dyrekcja murem stoi za nauczycielem". Ja odeszłam na wcześniejszą emeryturę, gdy usłyszałam od mojej pani dyrektor - koleżanki zresztą po fachu - że "uczeń jest naszym klientem" - w nawiasie klient nasz pan. U nas wszystko zaczyna stawać na głowie. Rodzice rządzą w szkole, dyrektor dba o nagrody od burmistrza dla siebie za dobre (czytaj oszczędne) gospodarowanie zasobami ludzkimi (czyli zatrudnia się na zastępstwa stażystów, bo mniej kosztują niż doświadczony i najczęściej lepszy, niż stażysta, nauczyciel po awansie zawodowym). A wszystkich nienauczycieli tak bardzo boli, że pedagodzy mają "dużo wolnego", że na siłę okraja się pedagogom te dni wolne, żeby nie bolało, że nauczyciel za bardzo opalony latem, a zima może sobie na tydzień na narty skoczyć. Więc czy dzieci w szkole są, czy ich nie ma, czy jest kogo uczyć, czy nie ma kogo, to się do szkoły chodzi, i ze ścianami rozmawia. No bo niby robić ma nauczyciel bez uczniów?
OdpowiedzUsuńParanoja!
Powodzenia Kasiątkowi życzę :)
Aniu, wiem o czym piszesz, sama od tzw. czynnego nauczania odeszłam do normalniejszej biblioteki, gdyż trafiała mnie dziko biurokracja i czas zabierany nauczycielom na bzdety, kosztem pracy z uczniem. Drugie co wyprowadzało z równowagi to, przepraszam wszystkich rodziców jako ogół, pchanie się rodzica z pretensjami, fąsami i widzimisiami i pokorne łajanie się derekcji. Za moich dziecięcych czasów nauczyciel zawsze miał racje, nawet jeśli jej nie miał. Dziecko miało szanować starszego od siebie i uczyć się pokory. Wszelkie dyskusje o nauczycielach były w domu dość szybko krócone. To co rodzice z informacjami robili, to już inna sprawa, jako uczniowie nie musieliśmy o wizytach wiedzieć. Mówiło się o nas - trudne pokolenie, ale czy ja wiem...
OdpowiedzUsuńCo zaś do zatrudniania, tu nauczyciele lekko też nie mają. Owszem to zawód budzący szacunek, dobrze płatny, acz za wakacje nauczyciel nie otrzymuje wynagrodzenia. Nie słyszałam również o nasiadówkach w szkole podczas ferii czy pojedynczych dni wolnych. To czas nauczyciela nie szkoły. Wszelkie kursy, szkolenia i inne conferencje odbywaja się w godzinach pracy. Uczniowie mają wówczas wolny dzień. W roku szkolnym jest 6 takich konferencyjnych dni. Problem polega tylko na tym, że od jakiegoś czasu nauczyciele zatrudniani są przez agencje, zatem na krótki czas. Umowa na np. 5 lat to obecnie dziki szczyt marzeń. Zatem nauczyciel traktowany jest przedmiotowo. Młodzi nauczyciele zatrudniają się jako nauczyciele pomocniczy, za nieporównywalnie niższe pensje lub pomocnicy do wszystkiego. Ja jednak jestem zadowolona. Moje dzieci mają szczęście do kadry. Przez cała podstawówkę Kasia trafiała na nauczycieli doświadczonych silnie, Stasia próbujemy dawać do tych samych pań, pasjonatek. W gimnazjum Kasia ma młodych nauczycieli, szalenie wymagających, kreatywnych, otwartych na młodzież i to też jest dobrze. W gimnazjum już potrzebna jest siła i odporność mimo poparcia dyrekcji, takie jest założenie szkoły!
I na koniec jako ciekawostka, w szkołach elementarnych, w naszym mieście nauczyciel wychodząc ze szkoły - pracy o tej pracy zapomina. Może to troszkę źle, z drugiej zaś strony... kończę pracę, wykonywana przez 6 godzin możliwie jak najlepiej, a potem czas na własne życie, własna rodzinę, własne problemy. To dosyć zdrowy układ.
Aneczko, pozdrawiam gorąco!
Mnie sie wszystko podoba, co tu napisałaś. I powiem Ci, że i ja wolałabym nie otrzymywać wynagrodzenia za wakacje i nie wysłuchiwać tych zazdrosnych utyskiwań. Nie biegać do szkoły bez potrzeby, żeby tylko usta zamknąć komuś, komu się wydaje, że to nauczanie to taki miód. W żadnym zawodzie nie jest bajkowo. Każdy ma swoje plusy i minusy. Nie znam takiej innej pracy, w której nieustannie, każdej minuty prawie, pracownik spotyka sie z wektorem siły przeciwnie skierowanym - nauczyciel robi wszystko, żeby nauczyć - uczeń wszystko, żeby się przed tym obronić. Nie mówię każdy, ale jakieś 70% w klasie. Ludzie nie rozumieją, jakie to stresujące. To tak, jak by na przykład pielęgniarka robiła zastrzyk, a pacjent jej tę igłę wyrywał ze swojego pośladka. I tak przez cały dzień.
OdpowiedzUsuńSiły mi brakło zwłaszcza na walkę z brakiem kultury. No i na rozmowy z rodzicami, którzy nauczycieli postrzegają jak na sadystów gnębicieli, a swoje dzieci jak urobione po pachy, niesprawiedliwie traktowane niewiniątka. Oczywiście w każdym środowisku są lepsi i gorsi pracownicy. Nauczyciele też bywają beznadziejni. Ale ta nagonka na nauczycieli, to uogólnianie i oczekiwania, że szkoła wychowa, nauczy i zastąpi we wszystkim rodziców bez współpracy z nimi bardzo była dla mnie przykra.
Aniu, gdyż prawda jest taka, choć do bólu przykra, że obecnie edukacje powinno się rozpocząć od rodziców! W burych czasach żyjemy niestety!
OdpowiedzUsuńUciskuję!
Bardzo proszę o rychły ciąg dalszy - bardzo mnie opowieść wciągnęła :)
OdpowiedzUsuńmiło mi, postaram się ciągi dalsze przygotować
UsuńPozdrawiam
Ciekawy opis :) Moje dziecko jeszcze na poziomie przedszkolnym to wszystko przed nim. U nas w szkołach też wprowadzono w tym roku ipady.
OdpowiedzUsuńjeśli na użytek wyłączny ucznia w domu i szkole, tudzież wszędzie indziej przez lat kilka ciągiem, to mam nadzieję, że przynajmniej blokady pozakładano i zamknięto dostęp do niektórych stron... poniekąd tez w końcu edukacyjnych, tylko inaczej...
Usuń