wtorek, 22 maja 2012

cudo natury...

Tak dawno mnie tu nie było, że nie zauważyłam zmian, jakie nastały w bloggerowych kulisach. Jakieś dziwne to. Nie wiem doprawdy, w jakim celu zmienia się coś, co było dobre i sprawdzone, a zmienia na dodatek na dziwne...?
No, ale ja niedzisiejsza jestem i raczej z dawnego kostycznego pokolenia. Nie o tym jednak chciałam pisać. Maleńkimi kroczkami wracam do świata blogowego i do świata w ogóle. Sesja i egzaminy już za mną. Jestem z siebie dumna, acz i wymęczona. Wszelkie uroczystości urodzinowo-komunijne też za nami. Koniec roku szkolnego jednej z dzieckowych szkół też. To teraz soboty już w całości należą do nas. Za chwilkę koniec szkoły głównej. Jak ten czas pędzi... W tym tygodniu dłuugi weekend. Dla moich maluchów baaaardzo dłuugi. Zaczyna się w środę w południe - skrócone lekcje i skończy dopiero w przyszłą środę. Ja mam niestety tylko jeden wolny dzień. I gdzie jest sprawiedliwość dziejowa? Chyba jej nie ma. W każdym razie wraz z tym weekendem rozpoczyna się sezon letni! My go już rozpoczęliśmy. W minioną niedzielę wybraliśmy się do sąsiadów oglądać ichsze cuda natury. Sąsiedzi to Pensylwania, a cuda to wodospady. Niby nic a cieszy. Rzecz się dzieje w Appalachach. Cudność. Cisza, zapachy jak w kraju rodzimym. To leśne, to traw po łąkach koszonych; traw tych co to zielem wszelkim przeplecione. W lesie wzniesienia i obniżenia, wszak górzysty teren to. Spokój, żywej ludzkiej istoty. W świadomości, że za krzakiem zwierz dziki czaić się może. I szumy, co tam szumy, grzmoty wodospadów. Tym razem dwóch. Las też piękny. Dziki, jak amazoński. Zieleń niemożliwie syta, świeża, soczysta. Iglaste, "liściaste" i egzotyczne liście plątały się wespół. Powietrza za grosz. Dzika wilgoć, a wysoko nad głowami ptasie skrzeki. Szok zapierający dech... Początek wyprawy i urokliwe strumyki

Dochodzimy do pierwszego z dwóch wodospadów. Jest absolutnie czarowny i uwodzicielski w swej skromności!


Dalej "amazońskim" lasem podążamy w górę..


 Ta chałupka jest na samym najpierwszym początku wyprawy i nosi nazwę drugiego z wodospadów, usytuowanego zdecydowanie wyżej i będącego zdecydowanie większym...
Po 244 stopniach mozolimy się w górę, by podziwiać cudo natury z różnych wyższych i bocznych perspektyw...




I to by było dzisiaj na tyle. Wracam z raju na ziemię i wkręcam się w wir pracowniczego życia.
Pozdrawiam gorąco, z odrobiną okolicznej parówki...
ps. robótkowo zastój. Oczy nadwErężone.

6 komentarzy:

  1. Ula, piszesz świetnie. Zawsze czytam z przyjemnością :) Jakaś filologia za Tobą, czy co...?
    A równie ładnie pokazujesz świat :)
    Pozdrawiam gorąco :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ulcia właśnie zaczęłam pisać do Ciebie maila,ale tknęło mnie sprawdzić czy jednak się nie ujawniłaś na blogu. I masz! Jesteś! Dobrze że się odezwałaś. Lecę czytać.

      Usuń
  2. Przecudne widoki, tylko pozazdrościć.

    OdpowiedzUsuń
  3. Widoki nieziemskie. To prawda. Natura potrafi omamić, fotografia kiepska nie potrafi tego piękna pokazać.
    Anie obie, powiem tak, człowiek to takie bydle, któremu nie zawsze się chce, to i milczy, a potem się odzywa. Pewnie zostałam wywołana odgórnie... Miło "słyszeć", że moje pisanimy miłe dla odbioru są. To buduje i gilgoce. Acz osobiście znam doktorantów polonistyki z okrutnym stylem (dla odmiany świetnych fachowców od gramatyki, czy teorii różnych) i ludzi po kierunkach technicznych nie tylko z doskonałym stylem, ale i fenomenalnym wyczuciem językowym. Faktem jednak jest - humanistą przytrafiło się być...
    Dziękuje wdzięcznie!

    OdpowiedzUsuń